Kap, kap, kap... A za oknem pada deszcz... Cztery lata temu, w samo południe, mieliśmy z Mężem bardzo słoneczną i jeszcze bardziej wietrzną pogodę. Kwitły kasztany, które w tym roku się spóźniły i nie zdążyły pokazać swojego piękna. Tak, tak, właśnie dziś mijają cztery lata od naszej przysięgi przed ołtarzem...
Zjemy obiad i jedziemy odwiedzić R. - tę od kota, co to sernik łapką zagarnia z talerza. Ponoć od ostatniej wizyty futrzak zrobił się grzeczniejszy. Sprawdzimy, sprawdzimy. Mamy dla niego prezent, z którego powinien się ucieszyć, bo to taki podarunek rozkładany, kolorowy, dzwoniący i błyszczący. Nie zdradzam na razie nic więcej i fotek nie wstawiam, bo R. czyta mój blog, więc a nuż dowiedziałaby się za wcześnie i po niespodziance.
Zostawiam Was z wczorajszymi (jeszcze słonecznymi) zdjęciami, a minę kota mam nadzieję uchwycić w kadrze i wrzucić do jutrzejszej notki.