Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 28 lutego 2013

996. Ciągnie wilka do lasu

Cieńszy szaliczek zamiast wełnianego długiego z frędzlami, wiosenna czapka z daszkiem zamiast grubej włóczkowej z pomponem, nieocieplane botki zamiast kozaków z futrem i nowe ciemnożółte rękawiczki - tak wyglądały zmiany w mojej dzisiejszej garderobie. Kurtka wciąż ta sama - całą zimę w niej przechodziłam. Po raz pierwszy. Nie żebym nie miała grubszego płaszcza, ale tak jakoś się nie składało i nie marzłam straszliwie, więc wisi sobie bezczynnie w szafie i poczeka do następnego sezonu.

Uśmiech na "dzień dobry" do Męża, który kocha moje dołeczki. Uśmiech do pani w okienku na poczcie i życzenia "miłego dnia" przed wyjściem. Uśmiech do pani w bibliotece. Uśmiech do innej pani, która ma najbardziej figlarne oczy, jakie kiedykolwiek widziałam - z iskrzącymi się w środku ognikami, ciepłe, radosne, pogodne i też uśmiechnięte.

Śniegu coraz mniej. Jeśli utrzyma się dodatnia temperatura, po weekendzie może go już prawie nie być. Szkoda, ale takie prawo natury. Idzie wiosna. Czas na porządki. Wszędzie. Zacznę od najprostszych i najłatwiejszych - w szafach i pawlaczach. A potem cała reszta.

Przeglądaliśmy z Mężem fotki znad morza. Usłyszałam: "chcę jechać do Sobieszewa, w to samo miejsce". "A nie w góry?" - spytałam. "Nie, nad morze". No dobrze. Nie powiem, że jestem zmartwiona. Wręcz przeciwnie. Jakoś nie wierzyłam w ten mężowski pomysł z górami. Ciągnie wilka do lasu, oj ciągnie. Znaczy człowieka nad Bałtyk.

Znowu zaszumi nam akacja. Usiądziemy na tarasie i wypijemy razem kawę. Dzięcioł będzie stukał, wiatr wiał, a my będziemy delektować się chwilą. Zupełnie jak wtedy, kiedy robiłam to zdjęcie.

995. Co jest dla mnie ważne?

Co bardziej spostrzegawczy pewnie zauważyli, że właśnie usunęłam banerek "Psychologii dziś". Pojawiła się także nowa okładka miesięcznika "Charaktery" - jako że marcowy numer jest już do kupienia. W zmienionej formie - jak to zwykle bywa na wiosnę, kiedy najwyższy czas na zrobienie porządków. Więcej stron, inna kolejność działów - w tym wspomniana już wyżej "Psychologia dziś", która od marca stała się integralną częścią "Charakterów". Aktualny spis treści do obejrzenia tutaj.


Miesięcznik organizuje konkurs pod hasłem Co jest dla mnie ważne? Wystarczy w 140 znakach odpowiedzieć na to pytanie i do 15 marca b.r. przesłać odpowiedź na adres CoJestDlaMnieWazne@charaktery.com.pl. Szczegóły w powyższym linku.

994. Polecam! - część druga

Kilka dni temu podzieliłam się linkami do kosmetyków, które lubię, używam i którym jestem wierna. Dla przypomnienia - <KLIK>. Ponieważ otrzymałam kilka maili z podziękowaniem, postanowiłam iść za ciosem i zarekomendować kolejne sprawdzone przeze mnie produkty.

Nie lubię żeli pod prysznic. Absolutnie żadnych. A już szczególnie tych kolorowych i zapachowych, bo mam wrażenie, że jest w nich pół tablicy Mendelejewa. Półkę z żelami zawsze omijam szerokim łukiem. Czym więc się myję? Najzwyklejszym mydłem dla dzieci, które nie wysusza mojej skóry, pachnie neutralnie i nie drażni mojego powonienia. No i jest tanie jak barszcz - <KLIK>.

Na polskim rynku od lat obecna jest firma Herba Studio. Ich balsam do ust Tisane używam od dawna. Jeśli ktoś nie przepada za grzebaniem palcem w słoiczku, firma ma w swojej ofercie także pomadkę do ust Tisane. Ja zdecydowanie wolę tę drugą opcję, bo jest wygodniejsza i bardziej higieniczna. Oba produkty do kupienia w aptekach lub sklepach z ziołami i zdrową żywnością.

A teraz czas na to, o czym pisałam ostatnio, czyli ochronę przeciwsłoneczną. Jak tylko pojawiają się pierwsze promienie słońca i trzeba pozbyć się odzieży wierzchniej, pozostając w krótkim rękawku, smaruję ręce emulsją ochronną SPF 50+ naszej rodzimej marki Iwostin. W przeciwnym razie moje kończyny górne wyglądają jak żywa pochodnia. Może niektórzy nawet pamiętają zdjęcie, które zamieściłam w poście o spływie kajakowym - <KLIK>. Cała tuba spokojnie wystarcza mi na jeden sezon, więc kupuję ją raz w roku.

Jeśli chodzi o twarz, której też absolutnie nie wolno mi opalać, od mniej więcej sześciu lat używam kremu mineralnego barwionego SVR 50 dla skóry normalnej i mieszanej. Dzięki niemu nie wyglądam jak przysłowiowa biała twarz albo śmierć na chorągwi - jak kto woli. Dość gęsta konsystencja sprawia, że jest on bardzo wydajny i przy codziennym stosowaniu (z powodzeniem zastępuje krem na dzień oraz fluid) tubka o pojemności 50 ml wystarcza na pół roku, co jest ważne, gdyż (niestety) do tanich on nie należy.

środa, 27 lutego 2013

993. Podejście

Podczas zakładania blogu na Onecie w zakładce "taka też jestem" wpisałam (między innymi): "nieposkromiona (jak na razie) złośnica". Zostawiam te słowa, ale tak naprawdę to, co za nimi się kryje, odchodzi w niepamięć. Nie żebym przestała się złościć, o nie - tłumienie tego byłoby wielce niewskazane. Bardziej chodzi o sposób oraz intensywność wyrażania tej konkretnej emocji.

Zmieniłam podejście. Stałam się spokojniejsza i ten stan jest tak fantastycznym i wręcz wymarzonym przeze mnie, iż wciąż nie mogę się nim nacieszyć. Nie dać się sprowokować. Wyczekiwać aż złość opadnie. Być merytoryczną. Nie wbijać szpilek. Zamiast nich przytaczać konkretne argumenty. Walczyć o swoje prawa i potrzeby. Bo mówić otwarcie i wprost umiem od dawna.

Pozytywne nastawienie - oto klucz do sukcesu. Jeśli nie lubisz siebie, nie licz na to, że polubisz innych, a oni obdarzą ciebie sympatią. Jeśli nie kochasz siebie, nie będziesz umieć kochać innych, a i oni tego uczucia nie odwzajemnią. Jak będziesz przewidywać czarne scenariusze, one staną się rzeczywistością. Twoją rzeczywistością. Proste. Zastanów się czy naprawdę tego chcesz...

992. O czym marzysz?

"Jak czułabyś się, gdyby ktoś dał ci coś, o czym marzysz?" - takie pytanie zadała mi całkiem niedawno taka jedna cudownie mądra kobieta. Od tamtego czasu, czyli dokładnie od kilku dni, ten temat spowodował lawinę przemyśleń. O marzeniach i pragnieniach.

Ostatnio w jednej z sieci (tej nie dla idiotów) pewien młody człowiek wygrał konkurs. W nagrodę miał 150 sekund na wyniesienie tego wszystkiego, co tylko zdołał unieść. Za darmo. Gdyby miał zapłacić za tamte towary, rachunek opiewałby na kwotę 255 tysięcy złotych.

Obejrzałam filmik z "wyczynem" tamtego studenta. Posłuchałam wywiadu. I co? Ano to, że w głowie pojawiła się jedna jedyna myśl. W formie pytania: gdzie kończy się ludzka pazerność? Chyba nie ma takiej granicy. Przynajmniej u niektórych.

Zastanawiałam się co zrobiłabym, gdybym to ja wygrała w takim konkursie? Co wzięłabym w ciągu tych 150 sekund? Nic się nie zmieniło w tej kwestii. Dobry aparat fotograficzny oraz ciśnieniowy ekspres do kawy z młynkiem. Może jeszcze pokusiłabym się o stojący wentylator, który chłodziłby mnie w upały. Lodówki bym nie uniosła, więc odpada.

Czytam o minimalizmie. Leo Babauta - to nazwisko nie jest obce wszystkim propagatorom idei posiadania mniej. Mądry człowiek. Wyciągam wnioski z tej lektury i przekładam je na swoje życie, dostosowując do sytuacji, w jakiej jestem. Zmiany będę wprowadzać we własnym tempie, bez pośpiechu. Postanowione.

Wracając do marzeń i pragnień... Przemyślałam tę kwestię. Dotarło do mnie, że dostawałam i nadal dostaję od ludzi to, o czym nawet nie śmiałam marzyć, czy pragnąć. Zawsze były to niespodzianki. I wcale nie chodzi o rzeczy materialne, bo te w każdej chwili można stracić. Dlatego nie trzęsę się nad nimi i nie przejmuję. Bo nie warto.

Najważniejszym i najpiękniejszym prezentem od innych były i są dla mnie przeżywane dzięki nim emocje, magia wspólnie spędzonych chwil, delektowanie się zapachem i smakiem, rozmowa pełna treści oraz niezmiernie ciepła atmosfera, którą się wyczuwa od razu - w uśmiechu, spojrzeniu, geście, dotyku, ale przede wszystkim w ciszy i między wierszami.

A jeśli chodzi o same marzenia, to chciałabym bardzo pójść kiedyś z Mężem do teatru, filharmonii oraz opery, bo takich pierwszych razów jeszcze nie przeżyliśmy. I pojechać do Irlandii spróbować spełnić inne marzenia.

wtorek, 26 lutego 2013

991. Wiele

Mało mnie tu ostatnio. To dobrze, nawet bardzo dobrze. Czasem lubię sobie pobyć ze swoimi myślami w samotności. Pozwolić im płynąć w niewiadomym kierunku. A tak, swoją drogą, ciekawe jakie to uczucie dać się ponieść falom morza...

Ubiegła noc była pierwszą przespaną w całości. Bez bólu, który zmuszał mnie do zapalenia światła, obudzenia Męża i połknięcia kolejnej piguły - byle tylko zasnąć i dotrwać do rana. Dwie godziny spędzone na przewracaniu się z boku na bok i szukaniu najwygodniejszej pozycji. W końcu upragniony sen.

A poza tym radość, spokój i szczęście. Doceniam każdy promyk słońca i ptasie trele na dworze. Każdą rozmowę z drugim człowiekiem. Uśmiecham się do siebie i ludzi. Tak z głębi serca, od środka. Według niektórych nie mając prawie nic, według siebie mam tak wiele. Bezcenny kapitał i źródło, które wciąż bije.

Wiara, nadzieja i miłość. Wystarczą.

990. Z apteki

Idzie wiosna. Na bank. Czuję ją. Z jednej strony się cieszę, bo zaraz zakwitną żonkile, tulipany, konwalie i bzy - jedne z moich najbardziej ulubionych kwiatów. Z drugiej strony, wolałabym zatrzymać zimę, bo po krótkiej wiośnie zacznie się to, czego nienawidzę, nie cierpię i ciężko znoszę fizycznie, czyli upalne lato.

W związku z tym ostatnim, ale nie tylko, bo słońce będzie niebawem mocniej przygrzewać, poszłam do apteki po specjalny krem - ekran mineralny barwiony z filtrem UVA 50, którym według zaleceń dermatologa, mam codziennie przed wyjściem na dwór smarować twarz. Bo ona nie toleruje słońca i od razu reaguje brązowymi plamami, które niestety nie są piegami.

Kolejka ogromna, bo apteka należy do trochę tańszych niż inne. W większości stoją ludzie starsi. Cztery kasy otwarte, więc w miarę szybko idzie. Ludzie płacą bajońskie sumy - najniższa kwota, jaką usłyszałam opiewała na trzydzieści parę złotych. Reszta oscylowała w granicach niewiele mniej lub niewiele więcej niż sto.

Przemysł farmaceutyczny jest z pewnością jednym z najbardziej dochodowych, bo rzadko kiedy nie ma klientów w aptekach, a jeśli tak się zdarza to przeważnie dlatego, że akurat w tej konkretnej musi być drożej niż gdzie indziej. Różnice w cenach są niebagatelne. Dzisiejszy krem kupiłam prawie o dziesięć złotych taniej w porównaniu do innych miejsc.

Zawsze bowiem robię rozeznanie - jak się da w sieci albo już na miejscu. I sprawdzam terminy ważności, bo z nimi też bywa różnie. Pytam o tańsze zamienniki, bo ten sam skład występuje często pod innymi nazwami leków, produkowanymi przez konkurencyjne (także cenowo) firmy.

Lekarze przeważnie czerpią ogromne korzyści z tego, że wypisują na receptach medykamenty z koncernów, których przedstawiciele odwiedzają ich, zostawiając gratisy i sponsorują im zagraniczne wojaże. Byle tylko konkretna nazwa została przepisana lub rekomendowana pacjentowi.

Ostatnie tygodnie były bardzo obciążające dla mojego organizmu. Najpierw ciągnące się leczenie bólu kręgosłupa i garść pastylek trzy razy dziennie plus dodatkowo jeszcze zastrzyki w cztery litery. Potem zapalenie oskrzeli i antybiotyk oraz leki wspomagające - kolejna porcja kolorowych pigułek. A teraz ZJD i następne leki. 

Mam nadzieję, że ten, który kupiłam dzisiaj, z trzema miliardami bakterii kwasu mlekowego w jednej kapsułce sprawi, że pożegnam się na dobre z innymi medykamentami, pozostając jedynie przy niezbędnych mi do życia hormonach tarczycy oraz inhalatorach ułatwiających oddychanie.

poniedziałek, 25 lutego 2013

989. Łaska

Im dłużej jestem na tym świecie, tym bardziej maleje ilość ludzkich zachowań, które są jeszcze mnie w stanie zdziwić. Często słyszę pytanie (sama też nieraz je zadaję): "jak drugi człowiek może...?" i w miejscu wielokropka pojawia się coś, co tamten zrobił. Ano może i - co więcej - robi.

Jak wspominałam, Mąż wziął na siebie akcję, mającą na celu podjęcie kroków w celu walki z nieuczciwym sprzedawcą na Allegro. Wysłał do użytkowników, którzy zostali oszukani ponad sto maili, założył stronę na FB i specjalny adres e-mail. No i na ten ostatni dostał od pewnego pana wiadomość, w której ów człowiek postawił Dyrektorowi Wykonawczemu warunek - że dopóki Głos Rozsądku nie zrobi czegoś w swojej sprawie i nie wystawi negatywnego komentarza naciągaczom, dopóty autor wiadomości nie przyłączy się do akcji zainicjowanej przez Męża.

Trochę późno przyszedł tamten mail, już po fakcie, bo wszak Druga Połówka dostał, co chciał, czyli zwrot poniesionych kosztów za nieszczęsne suszarki do butów. Mało tego, ma jeszcze owe damskie okulary, więc tak naprawdę na tym interesie "zyskał". Cudzysłów jak najbardziej celowy i zamierzony, gdyż owe okulary to szmelc, który do niczego się nie nadaje, poza wrzuceniem ich do kosza, co nawet zasugerował Mężowi sprzedawca.

Dyrektor Wykonawczy zadzwonił do mnie, a ja mu oznajmiłam z uśmiechem, że właściwie mógłby nawet tamtej hurtowni wystawić pozytywny komentarz, ale tylko się obruszył na moją propozycję. Naciął się, przejechał i jest zły, choć wciąż spokojny. Każdemu się może zdarzyć wpuszczenie w maliny i pokuszenie się o kupno czegoś taniej niż gdzie indziej.

Wracając do tamtego pana z maila - kto tu komu robi łaskę? I kto na tym straci? Bo na pewno nie Mąż.

988. Neutralny

Niemożliwe jest możliwe. Cuda się zdarzają. Nawet jeśli są malutkie. O co chodzi? Mąż dostał dzisiaj na konto przelew opiewający na kwotę, jaką zapłacił za tamte nieszczęsne suszarki do butów, zamiast których wysłano mu damskie okulary. Oczom własnym nie wierzyłam jak zobaczyłam jakże dobrze nam znane nazwisko obok wpłaconej kwoty.

Na stworzony przez Dyrektora Wykonawczego specjalny adres mailowy wciąż przychodzą wiadomości od naciągniętych klientów. Ktoś zamówił wagę, a dostał maszynę do szycia; komuś innemu wysłano uszkodzony towar. Firma nie odbiera telefonów i nie odpisuje na maile, lekceważąc klientów. I tak dalej, i tak dalej. Włosy dęba stają, że takie rzeczy dzieją się na największej platformie, jaką jest Allegro.

Tak naprawdę nie wiem czemu Mąż miał szczęście i dostał zwrot gotówki. Może pomogły upierdliwe maile i telefony do tamtej firmy? A może ta ostatnia wiadomość wysłana od razu do obsługi Allegro, z załączeniem treści każdego maila od sprzedawcy i Głosu Rozsądku, na zasadzie "kopiuj, wklej"? 

Fakt jest faktem, że Dyrektor Wykonawczy nie odpuścił. Bo nie chodzi tylko o PLN 14,80 (choć to przecież jego pieniądze), ale przede wszystkim o zasady: zabrałeś - oddaj; pomyliłeś się - przyznaj się do winy i napraw wyrządzone szkody. Zamiast negatywnego, będzie więc neutralny komentarz.

niedziela, 24 lutego 2013

987. Bez szans

Wciąż nie mogę tego zrozumieć. Od wczoraj. Od chwili kiedy przeczytałam te informacje, w głowie mi się to nie mieści...

"W polskich szpitalach, nie licząc gabinetów prywatnych, w latach 1956-85 w wyniku aborcji zginęło 36 mln dzieci. Okres ten był rajem aborcyjnym".

"W latach 60. XX wieku - wspomina prof. Roman Czekanowski - przedwcześnie urodzone dzieci były topione w wiadrach z wodą lub wystawiane na mróz, aby zamarzły. W statystykach szpitalnych wpisywano, że urodziły się martwe. Dziś umierają w naczyniach na odpady, odstawione gdzieś na bok. Położne mają zakaz udzielania maleństwom pomocy. Strach przed utratą pracy paraliżuje ich działania. Żyją w ciągłym stresie psychicznym. Wiedzą dobrze, co się dzieje na oddziałach położniczych, i nie mogą niczego zmienić. Niektóre nie wytrzymują tej presji i odchodzą z pracy. I wówczas zaczynają mówić - o oddziałach ginekologicznych, gdzie stoją pięciolitrowe słoje, do których upycha się dzieci urodzone podczas aborcji, o włożeniu jeszcze ruszającego się dziecka do formaliny, o pojemnikach, do których z innymi odpadami wkładane są duże noworodki, urodzone podczas zabiegu. Nie dość, że zostały zabite, to jeszcze odbiera się im prawo do godnego pochówku..."

"W latach 90. XX wieku w warszawskim szpitalu na Bródnie na oddziale neurochirurgii przeprowadzano eksperymenty w leczeniu choroby Parkinsona. Próbowano leczyć tę chorobę, używając do tego komórek mózgowych dzieci poczętych. Na jeden dzień umawiano 8 kobiet, które miały być poddane aborcji. W tym czasie na oddziale neurochirurgii, na stole operacyjnym czekał już pacjent z otwartą czaszką. Lekarz ginekolog indukował poród, obcinał dziecku główkę i niósł na oddział neurochirurgii. Tam dokonywano transplantacji komórek mózgowych".

Całość do przeczytania TUTAJ.

Gianna Jessen - kobieta, o której mowa w powyższym tekście.


sobota, 23 lutego 2013

986. Oszuści na Allegro

Przestrzegam potencjalnych kupujących przed firmą, która na Allegro występuje przynajmniej pod trzema nazwami:


Popatrzcie sobie na negatywne komentarze i poczytajcie to, co napisali o ww. firmie kupujący, a jak o nich wyraża się ktoś z tamtej firmy:


Osób, które zostały oszukane jest mnóstwo. Allegro przymyka oko na poczynania ww. firmy. Mąż wysłał dziś wiadomość do Allegro, informując o naciągaczach. Czekamy na odpowiedź i reakcję. Utworzył też specjalny mail i stronę na FB, gdzie ci, którzy zostali oszukani, mogą opisywać swoje historie.

Uważajcie na te nazwy. Nie dajcie się nabrać. Informujcie znajomych. Jeśli możecie, udostępnijcie treść tej notki na Waszych tablicach na FB.

piątek, 22 lutego 2013

985. Trzy kobiety

Niesamowite są - wszystkie razem, ale przede wszystkim każda z osobna. Dzieli je bardzo wiele. Mieszkają w różnych miejscach Polski i świata. Są w innym wieku. Każda z nich ma swoje życie. Nie znają się między sobą. Gdyby nie ten blog, nie poznałabym żadnej z nich.

Kobiety, Wy dobrze wiecie o kim piszę. Prababciu, ciociu Preambuło i Zakochana - dziękuję, że jesteście. Choć dzisiaj wyjątkowo boli mnie ucho i trochę chrypię, było warto z Wami porozmawiać. Do następnego razu!

984. Pan Mąż był chory...

Już myślałam, że ubiegła noc będzie z gatunku pełnych wrażeń. Żeby to jeszcze o jakieś seksualne ekscesy chodziło, byłoby dobrze, ale nie, gdzie tam. Po kolei jednak.

Mąż normalnie wrócił z pracy. Umyliśmy się i położyliśmy, żeby porozmawiać. Zawsze przed snem tak mamy, że opowiadamy sobie to, czym się chcemy ze sobą podzielić.

Dyrektor Wykonawczy leży i stęka, że go coś boli pod żebrami z prawej strony i że bolało go dwa razy w pracy - po jedzeniu o piętnastej i dwudziestej. Przed położeniem się nic już nie jadł. Wypił jedynie oba leki przepisane mu przez doktora Tomasza w związku z bólem kręgosłupa.

Mąż leży, a ja pytam go dokładnie o to gdzie, jak, kiedy, w jaki sposób. Prawie wywiad lekarski z nim przeprowadziłam. Głos Rozsądku ma niesamowicie rozwiniętą świadomość własnego ciała (w przeciwieństwie do mnie, ale o tym już niejednokrotnie wspominałam) i sam też koncypuje o co chodzi. Doszedł do wniosku, że to na pewno nie jest płuco. Eliminacja wcielona w czyn.

Biologię zdawałam na ustnej maturze, bo z braku laku coś musiałam, więc padło na nią, ale z anatomii człowieka niewiele pamiętam, gdyż skoncentrowałam się na genetyce, która była moim konikiem oraz na zoologii. Wzięłam więc laptop do łóżka, odpaliłam przeglądarkę i proszę o pomoc wujka Google.

Znalazłam najpierw zdjęcia. Super! Jako że mam problem z czytaniem mapy, bo nie umiem się na żadnej odnaleźć, o ile nie stoję dokładnie w tym miejscu, jakie ona pokazuje, więc podobny problem miałam z rysunkiem ludzkich organów. Tyłem do laptopa, oglądając się wstecz, przypasowywałam to, co mogło boleć Męża.

Rozkminiłam, że albo to jest wątroba, albo pęcherzyk żółciowy. Potem zaczęłam czytać dokładne informacje na ich temat. Dyrektor Wykonawczy już od samego czytania robił się niewyraźny. Mnie też do śmiechu raczej nie było. Kolejna burza mózgów i odnalazłam ulotki z obu leków, które Mąż dostał na kręgosłup.

Bingo! Prawdopodobnie któryś z nich (albo nawet w duecie) mogły mieć wpływ na bóle Głosu Rozsądku, który jęczał i stękał, ale pogotowia nie pozwolił wezwać. Za to łyknął No-Spę, którą mu zaaplikowałam, gdyż w informacjach z sieci stało jak wół, że leki rozkurczowe mogą pomóc.

Zapowiedziałam Mężowi, że do lekarza dziś iść musi, ale nawet nie chciał o tym słyszeć. Nic to, w końcu usnął, ale przykazałam mu, że jakby się źle czuł, ma mnie obudzić o każdej porze. Spał spokojnie, nie licząc kolejnych lunatycznych "rozmów" ze mną, o których po obudzeniu oczywiście nie pamięta.

Rano wstał i było dobrze. Zjadł śniadanie, nawet kawę wypił, więc naprawdę musiało go przestać boleć. Matka poratowała go tabletkami Hepatilu - w razie czego. Wziął więc je do pracy i na razie chyba czuje się dobrze, bo nie dzwoni do mnie. W tym wypadku 'no news is good news', czyli (dla niezbyt biegłych w angielskim) "brak wiadomości to dobra wiadomość".

czwartek, 21 lutego 2013

983. Zwyczajne życie

Na początku znajomości z Trzecią usłyszałam od niej słowa, które wypowiedziała jej ciotka: "nie mów ludziom, że jesteś szczęśliwa, bo oni tego nie mogą znieść". Ten sam temat wypłynął wczoraj podczas rozmowy z Marzeną. Ona też otrzymała kiedyś podobny przekaz.

Czyli co - lepiej udawać, że jestem nieszczęśliwa; że jest mi źle; narzekać, biadolić, marudzić? Bo to cechy narodowe "prawdziwego" Polaka? Bo taki jeden, czy drugi marny człowieczek nie może zdzierżyć, że ktoś inny potrafi dostrzegać dobro, myśleć pozytywnie, kochać i cieszyć się życiem? Takim zwyczajnym, prostym, bez bogactwa, luksusu, czy przepychu.

Żal mi tych wszystkich, którzy w swojej codziennej modlitwie Polaka wciąż powtarzają jak mantrę te same słowa:

"Gdy wieczorne zgasną zorze,
zanim głowę do snu złożę,
modlitwę moją zanoszę,
Bogu Ojcu i Synowi.
Dopierdolcie sąsiadowi!
Dla siebie o nic nie wnoszę,
tylko mu dosrajcie, proszę!
Kto ja jestem? Polak mały!
Mały, zawistny i podły!
Jaki znak mój? Krwawe gały!
Oto wznoszę swoje modły
do Boga, Maryi i Syna!
Zniszczcie tego skurwysyna!
Mego rodaka, sąsiada,
tego wroga, tego gada!
Żeby mu okradli garaż,
żeby go zdradzała stara,
żeby mu spalili sklep,
żeby dostał cegłą w łeb,
żeby mu się córka z czarnym
i w ogóle, żeby miał marnie!
Żeby miał AIDS-a i raka,
oto modlitwa Polaka!"



"Oczywiście powodów takich zachowań jest wiele, lecz najczęściej wynikają z poczucia zazdrości, zawiści i uczucia bycia gorszym. Skąd takie uczucia biorą się w ludziach? Dzieje się tak najczęściej, gdy oczekiwanie wobec naszego życia/rodziny mija się z tym, co weryfikuje życie. To rodzi frustrację i uczucie beznadziei. Będąc w takim punkcie niezadowolenia z życia, jesteśmy bardziej podatni na porównania z innymi. Wtedy sąsiad lub członek z rodziny w interpretacji osoby borykającej się z własnym marazmem ma lepiej, budząc w niej najgorsze emocje. Ujściem tych emocji są zachowania bezpośrednio skierowane na obiekt zagrożenia. Czasem jest też tak, że ktoś prowadzi bardzo monotonne, nudne życie. Wtedy podniecające i uzależniające dla tych osób jest życie życiem innych osób" – uważa psycholog Elżbieta Wróbel.

Jakim nieszczęśliwym człowieczkiem trzeba być, żeby pielęgnować w sobie takie myśli, emocje i uczucia. Ale cóż - każdy ma prawo żyć tak, jak chce. Jego życie, jego wybór.

Ja wybrałam zwyczajne życie, które każdego dnia zaskakuje mnie czymś innym. Staram się we wszystkim, co mnie otacza dostrzegać pozytywne aspekty i nie przejmować tym, na co nie mam wpływu. Zdrowiej, spokojniej i szczęśliwiej się dzięki temu żyje, choć nieraz faktycznie taka postawa wymaga odwagi. Jak zawsze, kiedy płynie się pod prąd.

982. Bo faceci już tacy są

Schematy, skrypty, strategie, wzorce, scenariusze... Znowu więcej nic nie napiszę. Zachęcam - Dlaczego kobiety kochają drani?

981. Historia pewnej bransoletki

Wierzę w przeznaczenie. Chyba od zawsze, a na pewno odkąd sięgam pamięcią jako dorosła kobieta. Wszystko dzieje się po coś, choć często nie od razu (albo i w ogóle) nie wiem po co. Zdarzenia, ludzie, spotkania. Wszystko ma sens.

Staram się nie przywiązywać do rzeczy, bo to tylko przedmioty. One mają mnie służyć, a nie ja im. Bywam jednak sentymentalna i emocjonalnie związana z niektórymi. Szczególnie jeśli za nimi stoi jakaś historia i wspomnienia.

Kilkanaście lat temu poznałam pewnego Amerykanina mieszkającego na stałe w Anglii. Jako że w pracy miałam komputer z dostępem do Internetu, do woli oboje korzystaliśmy z dobrodziejstw techniki. Wybuchło między nami uczucie. Niebawem on przyleciał do Polski. Spotkaliśmy się w Krakowie. Kilka miesięcy później był Paryż. Właśnie tam dostałam od niego bransoletkę.

Nie znam się na markach, firmach, metkach i tym podobnych rzeczach. Nie przywiązuję do nich żadnej wagi. Podobnie było z tamtym cackiem. Nosiłam ją dopóty, dopóki znajomości z tamtym człowiekiem nie zweryfikował czas i dzieląca nas odległość. Tamto uczucie odeszło do przeszłości, a bransoletka do niebiesko-turkusowego woreczka w takim samym pudełeczku.

Miałam kiedyś szkatułkę, w której znajdowała się biżuteria, jaką dostałam od byłych. Nie nosiłam tych rzeczy, bo nie chciałam wyciągać wspomnień na światło dzienne. Swojego czasu, kiedy wynajmowałam mieszkanie i nie miałam na rachunki, część rzeczy sprzedałam. Zostawiłam tylko najbliższe sercu precjoza. Wśród nich była bransoletka. Już bez woreczka i pudełka, bo te wyrzuciłam. A szkoda, bo kilka lat później by się przydały, ale o tym za chwilę. Potem jeszcze kilka razy próbowałam sprzedać bransoletkę, ale w kilkunastu miejscach nikt jej nie chciał kupić, więc leżała sobie. Czekała na kogoś. Przeznaczenie.

Na Blog Forum Gdańsk 2011 poznałam Marzenę. Potem zaczęłam odwiedzać jej blog. Pewnego dnia natrafiłam na taki oto wpis - <KLIK>. Uśmiechnęłam się do siebie podczas czytania jej słów. Wiedziałam już co chcę zrobić. Spontanicznie. Ona marzyła o czymś, co miałam ja, a czego nie potrzebowałam i nie chciałam. Od razu, pod linkiem do tamtego wpisu na jej FB profilu zostawiłam komentarz, że dostanie ją ode mnie. Ona nie dowierzała. Miała prawo, bo nie znała mnie na tyle, by wiedzieć, że słowa dotrzymuję.

We wrześniu ubiegłego roku, razem z Dyrektorem Wykonawczym odwiedziliśmy Marzenę i jej męża w domu. O tym, że było cudownie i że czas się zatrzymał, pisałam jeszcze z Sobieszewa. W którymś momencie wyciągnęłam z torebki srebrny (zastępczy) woreczek z bransoletką w środku. Marzena się opierała, ale musiała ulec mojemu darowi przekonywania. Przyjęła upominek. Potem sama napisała o tym post - <KLIK>.

Czemu teraz o tym wspominam? Bo wczoraj zadzwoniła do mnie, pytając jak mi się może zrewanżować. Wciąż bowiem myśli o zawartości tamtego woreczka. W przeciwieństwie do mnie. Wiem jak to jest spełnić czyjeś marzenie. Wiem ile to znaczy i jakie jest ważne. Ale ja dałam tylko to, czego nie potrzebowałam i czego nie chciałam. Mało tego, wzięłabym tę bransoletkę ze sobą nad morze, bo miałam zamiar ją wrzucić do Bałtyku. I zrobiłabym to, gdybym nie przeczytała tamtego wpisu Marzeny. Przeznaczenie.

"Nie bój się marzeń, bo się spełnią" - ktoś kiedyś powiedział mi te słowa. Jakoś do mnie nie dotarły, ale je zapamiętałam. Z biegiem czasu okazały się prorocze. W wielu  kwestiach. I bynajmniej nie odnoszą się tylko i wyłącznie do mnie, lecz do wszystkich. Wystarczy uwierzyć.

Śmiałam się wczoraj - że już wtedy wcieliłam w życie ideę minimalizmu. Teraz dochodzę do wniosku, że właściwie to ja powinnam podziękować Marzenie, bo przyjmując ode mnie tamten przedmiot, sprawiła, że "pozbyłam" się czegoś, co tylko zajmowało mi miejsce. Historia bransoletki, którą dostałam w Paryżu w maju 1997 roku od Amerykanina mieszkającego w Anglii dopełniła się we wrześniu 2012 roku, w Gdańsku, u Marzeny. Przeznaczenie.

980. Minimalizm

W idei minimalizmu nie chodzi o to, by nie posiadać nic, lecz o to, by mieć dokładnie tyle, ile nam potrzeba - nie mniej i nie więcej. Wszystko zależy od konkretnego człowieka i jego indywidualnych potrzeb.

Rozejrzyjcie się po swoim pokoju, mieszkaniu, czy domu. Wszędzie pełno przedmiotów. I odwieczny problem - brak miejsca, bo ściany nie są z gumy, a szuflady, szafy i pawlacze bez dna. Ubrania, które od lat wiszą na wieszakach, ale wciąż żal się nam z nimi rozstać, mimo iż w nich nie chodzimy. Kupujemy więc nowe. Durnostojki, durnowiszki i durnoleżki, czyli coś, co ma nadawać klimat miejscu, a tak naprawdę jest siedliskiem kurzu, na ścieranie którego tracimy mnóstwo czasu. I tak dalej, i tak dalej.

Idea minimalizmu od kilku miesięcy krąży mi po głowie. Proces myślowy wciąż się zapętla. Wyciągam wnioski. Dużo czytam w tym temacie. Obserwuję. Dopasowuję do siebie. Nic na siłę. Nie chodzi o to, by wyrzucić na śmietnik większość rzeczy. Może bardziej o to, by dać tym rzeczom, nieużywanym i niepotrzebnym, drugie życie - sprzedać albo podarować je komuś, komu się przydadzą. Dojrzewam do takich decyzji.

Jakiś czas temu pisałam o porządkach, które z Mężem robiliśmy przed planowaną przeprowadzką do Gdańska. Ona nie doszła do skutku, z przyczyn od nas niezależnych, ale dzięki temu część niepotrzebnych nam rzeczy zniknęła z naszego pokoju. Książki trafiły do biblioteki, kilka kompletów ceramiki i szkła do Sąsiadów. Nie odczuwamy braku tamtych przedmiotów. Wciąż bowiem mamy nadmiar.

Coraz częściej przed jakimkolwiek zakupem zadaję sobie pytanie - czy ja naprawdę tego potrzebuję, czy tylko spełniam swoją chwilową fanaberię lub kaprys? Chcę, czy potrzebuję? Oczywiście, że czasem wygrywa "chcę", ale daję sobie czas na przepracowanie tych proporcji. Jeszcze raz powtórzę - nic na siłę.

Pewnie niejednokrotnie napiszę coś w tym temacie, bo nie ukrywam, że podoba mi się idea minimalizmu. Im bardziej się w nią zagłębiam, tym większą mam chęć wcielać ją w swoje życie. Mąż też jest na tak. 

Do poczytania:
Miej mniej, gdy chcesz więcej
Mniej, czyli więcej

979. Bezprawie

Ciąg dalszy sprawy okularów wysłanych zamiast suszarek do butów. Nie wiem jak Mąż sprawdzał tamtego sprzedawcę na allegro, ale wczoraj, kiedy zobaczyłam, że tylko w lutym praktycznie nie mają dnia bez negatywnego komentarza pod aukcjami, włosy mi dęba stanęły.

Poza tym, wystarczyło wpisać w wujka Google nazwę firmy, by trafić na różne artykuły w sieci ostrzegające przed tamtą firmą, która występuje w Internecie pod różnymi nazwami. 

Obiecanych pieniędzy na koncie nie ma. Suszarek też nie. Są za to damskie okulary, w których ani ja, ani tym bardziej Dyrektor Wykonawczy chodzić nie będziemy.


Skoro firma oszukuje i naciąga innych allegrowiczów, może ktoś z obsługi platformy by się tym zajął? Namawiam Męża na skontaktowanie się z innymi poszkodowanymi i napisanie zbiorowej wiadomości do allegro, choć szczerze wątpię w powodzenie całej akcji, gdyż oni na każdej aukcji zarabiają, podobnie jak tamta hurtownia. Traci, jak zwykle, kupujący. Bo prawo stoi po stronie silniejszego.

środa, 20 lutego 2013

978. Przyjaźń?

Pierwsza nie odzywa się od ubiegłorocznych świąt i - jak twierdzi Mąż - już się nie odezwie, bo jest przekonany, że Stonoga vel Hebel jej tego zabronił po naszej wizycie u niej w domu. Przyznam, że i mnie próby ożywiania trupa za wszelką cenę wcale a wcale nie bawią. I nie czuję się źle z taką świadomością. Nawet powiedziałabym, że odczuwam coś w rodzaju ulgi.

Znajoma maruda i narzekaczka w jednym nie nęka mnie telefonami z pytaniami o spotkanie. Ją samą widuję czasem (mieszkamy na tym samym osiedlu). Przystanę, przywitam się, chwilę porozmawiam, pożegnam i idę dalej. Bynajmniej przed nią nie uciekam, ani się nie chowam po krzakach. Na kawę już się jednak z nią nie umówię, bo nie mam ochoty.

Najdziwniej rzecz się ma z naszymi Sąsiadami, o których dawno nie pisałam. Od wakacji ubiegłego roku się z nimi nie widzieliśmy. Mam na myśli spotkanie u nich w domu. Zauważyłam, że Sąsiadka zaczęła nas unikać od czasu naszego powrotu znad morza. Pomyślałam, że prawdopodobnie ojciec ją zbluzgał na klatce schodowej (co już kiedyś się zdarzyło) albo matka jej coś powiedziała. Jako że nie lubię gdybać, a wolę wiedzieć i takie sprawy wyjaśniać z konkretną osobą, zadzwoniłam wtedy do Sąsiadki z pytaniem czy coś z wyżej wymienionych miało miejsce. Usłyszałam, że nie i nic się między nami nie zmieniło.

Jakoś trudno mi w to uwierzyć w świetle tego, o czym napiszę za chwilę. Obie Sąsiadeczki zawsze (do tamtej pory) na widok mój i Męża uśmiechały się i z daleka wołały: "cześć ciociu, cześć wujku". A od września ubiegłego roku mijają nas bez słowa, ze spuszczonymi głowami. Ich matka nas ewidentnie unika, o co dość trudno jako że dzieli nas raptem kilka schodów półpiętra na klatce, więc "wpadanie na siebie" jest nieuniknione.

Mąż dzwonił do niej jeszcze kilka razy - wciąż z tym samym pytaniem - czy coś zrobiliśmy/powiedzieliśmy albo czegoś nie zrobiliśmy/nie powiedzieliśmy. Nie, nie i jeszcze raz nie. "Nie mam czasu" - ta sama, powtarzana przez Sąsiadkę mało wiarygodna śpiewka jakoś nie przekonała ani mnie, ani Dyrektora Wykonawczego.

Dziewczynki chodzą do pobliskiej szkoły - jedna do drugiej, a jej siostra do czwartej klasy. Sąsiadka nie pracuje. Sąsiad, wiecznie nieobecny, zarabia na całą czwórkę. Facet z facetem inaczej porozmawia - tym stwierdzeniem zasugerował się Mąż i zadzwonił do ojca dziewczynek z pytaniem o to co się stało/dzieje. Zdziwienie Sąsiada było szczere. Nie miał bladego pojęcia o co chodzi. Obiecał porozmawiać z córkami i spytać czemu się do nas nie odzywają. Czy to zrobił? Nie wiemy.

Myślę sobie głośno, że chyba żadne dziecko tak samo z siebie, nagle i bez wyraźnej przyczyny, nie zacznie ignorować cioci i wujka, których kiedyś bardzo lubiło. No chyba, że przejdzie indoktrynację ze strony któregoś rodzica - w tym wypadku matki, bo nieobecny w domu ojciec nie ma czasu na takie rozmowy. O jego "niewinności" niech świadczy fakt, że o ile czy to ja, czy Mąż, spotkamy go na klatce lub przed blokiem, zawsze się z nami wita i rozmawia jak wcześniej. Oboje nie wyczuwamy żadnej zmiany zachowania z jego strony.

Co innego z Sąsiadką, która wręcz przechodzi na drugą stronę ulicy jak nas zobaczy. Wczoraj wracaliśmy z Dyrektorem Wykonawczym z przychodni. Po drodze robiliśmy zakupy spożywcze w osiedlowym sklepie. Na wprost nas, na pustym chodniku szła ona. Przechodząc obok spuściła głowę i poszła dalej. Spojrzałam na Męża, on na mnie i szok. Zamurowało nas. Dosłownie.

Wyczerpaliśmy już wszystkie możliwości. Kilka rozmów telefonicznych nic nie wyjaśniło. Z jednej strony nie chcemy być namolni i się narzucać. Z drugiej - nie mamy pojęcia co się stało i czemu nagle matka z córkami się do nas nie odzywają. Dość dziwne zachowanie, szczególnie że wcześniej kilka razy w tygodniu Sąsiadka lub jej córki do nas dzwoniły i zapraszały do siebie. Głos Rozsądku ma swoją teorię, ale czy jest prawdziwa? Tego też nie wiemy.

Pisałam kiedyś, że Sąsiedzi odeszli od kościoła katolickiego, założyli swoją wspólnotę i odbywają cykliczne spotkania z innymi współwyznawcami. Biskup nałożył na nich ekskomunikę, oficjalnie uznając za sektę. Nigdy wcześniej nie użyłam tego słowa w tym kontekście. Może wolałam nie słyszeć jak Sąsiedzi opowiadali o radzie starszych, wizjach i szkołach proroczych, czy cotygodniowych analizach snów? Dla mnie i Męża najważniejsze było to, że są dobrymi ludźmi, a nie jak i gdzie się modlą.

Teoria Dyrektora Wykonawczego związana jest ściśle z ową wspólnotą. Niejednokrotnie Sąsiedzi zachęcali nas do uczestnictwa w tamtych spotkaniach. Grzecznie odmawialiśmy. Szukaliśmy tego, co nas łączy, a nie dzieli. Słuchaliśmy opowiadań o tym jak rada starszych i całe zgromadzenie pilnują swoich zwolenników i dbają o ich właściwy rozwój oraz życie według przyjętych przez nich zasad. Być może przestaliśmy rokować na "nawrócenie" albo zaczęliśmy wystawać poza ramy tamtej wspólnoty, a obcowanie z nami stało się niebezpiecznym zagrożeniem dla wiary Sąsiadów?

Obawiam się, że na to, jak i na inne pytania, nie poznamy już z Mężem odpowiedzi. Przez prawie dziewięć miesięcy wyczerpaliśmy wszelkie możliwości i nie dowiedzieliśmy się niczego. Odpuściliśmy dociekania i poszukiwania prawdy. Szkoda nam tylko tej dwuletniej i bardzo intensywnej sąsiedzkiej znajomości, którą uważaliśmy za prawdziwą przyjaźń.

977. Okularki za suszarki

Komu nie przemakają zimowe buty, ten ma szczęście. Na przykład Mąż. Ja ze swoim obuwiem bowiem mam odwieczny problem. Znalazłam na niego stary jak świat sposób, a mianowicie wkładam do butów papierowe ręczniki, bo gazet nie posiadamy, gdyż nie kupujemy.

Dyrektor Wykonawczy chciał mi pomóc i za moimi plecami, w całkowitej konspiracji, wtajemniczając w ów proceder jedynie kolegę z pracy, który użyczył mu swojego konta, żeby przelać pieniądze za wygraną na allegro aukcję, zakupił suszarki do butów.

Przedwczoraj Mąż dostał przesyłkę, w której zamiast suszarek, zobaczył okulary w plastikowej, czarnej oprawie, tak zwane zerówki. Niezła transakcja, tylko co nam po patrzałkach, jak buty mokre? Głos Rozsądku napisał mail do sprzedawcy, który wręcz nakazał Dyrektorowi Wykonawczemu odesłanie (na własny koszt) nieszczęsnej pary okularów.

Zaraz, zaraz, coś tu nie gra. Nie ma suszarek, nie ma  pieniędzy i jeszcze okulary trzeba odesłać. Nie dość, że ktoś zawinił i wysłał nie to, co trzeba, to jeszcze Mąż ma ponosić dodatkowe koszty wysyłki? Gwoli ścisłości - suszarki kosztowały piętnaście złotych, okulary - osiem. Jak na ogromną krakowską hurtownię, która zajmuje się handlem prawie wszystkim, żenująco nieprofesjonalne traktowanie klienta za przecież śmieszną jak dla nich kwotę

Wkurzył się Mąż, wkurzyłam ja. Kolejny mail - krótki, aczkolwiek stanowczy i kategoryczny - tym razem z żądaniem niezwłocznego zwrotu pieniędzy za suszarki oraz - w razie braku reakcji - powiadomienie allegro o nieuczciwym sprzedawcy naciągaczu. Odpowiedź przyszła  natychmiast: "wobec tego niech pan poda numer konta, na który przelejemy zapłaconą przez pana kwotę, a okulary może pan sobie zostawić, dać komuś albo wyrzucić".

wtorek, 19 lutego 2013

976. Telepatia

- Stęskniłam się za Tobą, wiesz?
- Ja zawsze w weekendy za Tobą tęsknię. A jak tęskniłaś za mną?
- Często o Tobie myślałam - co bym Ci powiedziała, tak na bieżąco.
- Też tak mam.
- No widzisz.
- Zawsze się zastanawiam co robisz, gdzie jesteś, jak się czujesz.
- To nie muszę tłumaczyć. Mam tak samo. Jak narzeczone.
- Jak zakochane narzeczone.
- No raczej takie narzeczone mam na myśli. A są inne?
- Z rozsądku.
- Nie, to nie w moim przypadku.
- Ale to nie my.
- Co mi zabierasz słowa?
- Moje są.
- Były moje, tylko wolniej piszę.
- A to już nie moja wina.
- Twoja - piszesz za szybko!

Mniej więcej tak wyglądał zaledwie fragment mojej wczorajszej rozmowy z Agatą. Celowo nie napisałam które kwestie należą do kogo. 

Ściągamy się telepatycznie, nie umawiając się wcale wcześniej. Jedna coś mówi, druga kończy zdanie - albo obie, jednocześnie wypowiadamy te same słowa. Myślę dziś o niej, dostaję SMS: "jak tam u lekarza?" Odpisuję, a potem otwieram drzwi. Poczta Polska z przesyłką. Rozpakowuję zawartość małego pudełka. W środku znajduję ciastka, które Agata piekła w piątek wieczorem, zaraz po naszej rozmowie na Skype. Słowem się nie zdradziła, wysłała i zrobiła mi ogromną niespodziankę.

975. W duecie w gabinecie

Rano były przeboje. Budzik dzwoni, Dyrektor Wykonawczy go wyłącza. Przytula się do mnie i szepcze: "żona, boli cię coś jak leżysz, bo mnie wcale a wcale, no to może byśmy nie jechali do lekarza?" Nie ze mną te numery. Kłucia się boi, oto cała tajemnica. Widziałam jak Drugą Połówkę pogięło i połamało w weekend, więc nie ma mowy o wagarach. Mycie, ubieranie, śniadanie, autobus i poczekalnia.

Doktor Tomasz wygniatał mi brzuch jak ciasto na pierogi i patrzył tylko na moją reakcję - czy już jęczę i krzyczę, czy jeszcze nie. A ja gadałam jak nakręcona. I ze śmiechu bolał mnie brzuch, nie z gniecenia. Jak lekarz ma poczucie humoru, a do tego trafi na zwariowane małżeństwo z podwójnym poczuciem humoru, to się dzieje w gabinecie, oj dzieje. Były żarty i żarciki o gołych krzakach, papierze toaletowym i liściach. Ale o czterech kilogramach, o które jestem lżejsza od tygodnia, też musiałam powiedzieć - inaczej Głos Rozsądku by mnie wsypał. ZJD - magiczny skrót moją diagnozą. Jedna pigułka przed, jedna w trakcie oraz dwie po i tak trzy razy dziennie przez dwa najbliższe tygodnie. Ponoć ma pomóc.

Taka niby mała igiełka, a Mąż blady jak ściana. Nie, nie zemdlał, ale wyglądał jak kartka papieru, kiedy wyłonił się z gabinetu zabiegowego po zastrzyku, jakim dźgnęła go nasza ulubiona młoda pielęgniarka. Poprosił o wodę, co się nie zdarzyło nigdy do tej pory, a potem jeszcze usiadł przy uchylonym oknie. Źle chłopina wyglądał, oj źle. I banana zjeść nie chciał, a przecież lubi. Na szczęście im dalej od przychodni, tym lepiej się czuł. A kiedy na policzkach pojawiły się te jego charakterystyczne rumieńce, wiedziałam, że wrócił do stanu normalności. Wystraszył mnie nie na żarty.

poniedziałek, 18 lutego 2013

974. Polecam!

Dobrze jest czasem poplotkować z drugą kobietą na typowo babskie tematy, jak choćby kwestie kosmetyków. Poleciłam jej, polecę i Wam. Wypróbowałam, jestem zadowolona, więc dzielę się i puszczam dalej w świat.

Dwie odżywki do włosów tej samej firmy, jak dla mnie najlepsze, na jakie do tej pory trafiłam (włosów mam ogrom, a po tych specyfikach są one miękkie i nie ma problemu z ich rozczesaniem):

Bardzo lubię polskie firmy (oczywiście ze względu na patriotyzm, ale nie tylko). Maseczka przeciwzmarszczkowa Celii spodobała mi się od pierwszego użycia i wciąż stoi na mojej półce w łazience.

Długo szukałam kremu pod oczy, który by ich nie podrażniał. Znalazłam i oto on - Floslek do skóry wrażliwej - duża pojemność za przyzwoite pieniądze.

W sumie wszystkie cztery kosmetyki cechuje niewielka cena. Jako piąty dorzucę jeszcze płyn micelarny za niecałe 4,50 zł kupowany przeze mnie od kilku tygodni, bo to najświeższe odkrycie.  Po ten ostatni musicie polecieć do Biedronki, bo tylko tam jest dostępny i niestety nie mam do niego linku, ale wujek Google z pewnością pomoże zainteresowanym.

973. Prawie wiosennie

W ramach porządków, podciągniętych już pod wiosenne, znaleźliśmy w jednym z pawlaczy puszkę piwa, którą Mąż dostał od jakiejś klientki dokładnie w dzień rozpoczęcia EURO 2012. Termin ważności - styczeń 2013 - piwa, nie klientki, czy EURO. Ostrożnie włożyliśmy puszkę do worka na śmieci, bo podejrzewam, że gdybyśmy spróbowali ją otworzyć, eksplodowałaby nam w rękach. Kiedyś już pisałam, że przemysł monopolowy na bank zbankrutowałby na nas. Obie butelki wina, sprezentowane Dyrektorowi Wykonawczemu w Wigilię, wciąż stoją w szafie i czekają na swoją kolej.

Zrobiłam też przegląd w naszych szafach. Tym razem na pierwszy rzut poszło obuwie. Z ogromnym sentymentem zajrzałam do pudełka, w którym leżały ślubne buty Męża, założone tylko na ten jeden wyjątkowy dzień. Od razu przed oczami pojawiły mi się wspomnienia związane z ich zakupem, a potem jeszcze inne. To samo miałam jak zobaczyłam swoje buty w kolorze ecru, ze zmniejszanymi na zamówienie obcasami. Dyrektor Wykonawczy posiada w sumie dziesięć par butów, ale na ciepłą i suchą wiosnę będzie potrzebował jeszcze jednej.

Kolejnym krokiem będzie przegląd naszych ubrań, ale tę "przyjemność" zostawiłam sobie na inny dzień, i pod okiem Męża, bo nie będę za niego decydować w kwestii jego ciuchów. Chociaż, jak znam życie (i Głos Rozsądku), on i tak nawet by się nie domyślił, że coś mu ubyło. Nie bardzo ma bowiem rozeznanie w zawartości swojej szafy i pawlacza.

Chomikowanie mija się z celem. Przekonałam się o tym niejednokrotnie. Dlatego też kupuję ubrania w lumpeksach, za złotówkę. W dwóch parach spodni za tę właśnie cenę chodzę już trzeci sezon. Nie wiem czy doczekają do czwartego, ale nawet jeśli będę musiała je wyrzucić, "stracę" wydane na nie dwa złote. Sentyment sentymentem - wciąż mam obie sukienki ślubne wraz z butami plus oba garnitury Męża i buty. A z resztą postępuję według jednego, sprawdzonego przez siebie, klucza - nie noszę, nie używam, za duże, za małe, niewygodne, zniszczone - kierunek kontener PCK albo Caritas.

niedziela, 17 lutego 2013

972. Bałwanek

Wypatrzyłam go ja, a sfotografował swoją komórką Mąż. Stał sobie na stoisku na dworze. Prawdziwy (dotykałam, żeby sprawdzić) - ze śniegu ulepiony. Być może jeden z ostatnich tej zimy.

971. Pęknięcia i rysy

Błogosławieństwo, czy przekleństwo? Radość czy smutek? Miłość czy odrzucenie? Z czym idziemy w świat i co wynosimy z domów rodzinnych? O tym w tekście Domy dzieciństwa.

Jaki mamy obraz samych siebie? Dlaczego uciekamy w świat iluzji oraz skłaniamy się ku rozwiązaniom, które nas niszczą? Zawiedziona miłość, chyba każdy ją przeżył.

970. Usztywniony

Odebrałam wczoraj ze sklepu swoje ulubione kozaki. Reklamowałam je na początku lutego, bo w obu butach odkleiły się pięty. Tydzień temu poszłam z zamiarem zabrania ich do domu, ale tylko lewy but nadawał się do chodzenia. W prawym nie zrobili nic. Kolejny tydzień czekania i są! Jaki z tego wniosek? Zawsze trzeba mieć dwie pary butów zimowych, bo jak się z jednymi coś stanie, można założyć drugie. W przeciwnym razie przez dwa tygodnie nie ma się ani butów, ani pieniędzy, a w jagódkach kiepsko by się chodziło po śniegu.

Mąż wstał wczoraj rano i od razu, przy wspólnym ścieleniu sofy, zauważyłam ten charakterystyczny sposób usztywnienia i próbę zginania się, żeby uchwycić róg prześcieradła. Kręgosłup mu znowu wysiadł. Prawie w tym samym miejscu, co mnie kilka tygodni temu. Dyrektor Wykonawczy chętnie poddał się smarowaniu maścią w miejscu, gdzie kończą się plecy, a zaczynają przysłowiowe cztery litery. Jeszcze chętniej łyknął tabletkę przeciwbólową. I bardzo chętnie leżał przez kilka godzin na sofie, bo najbardziej odczuwa ból przy siedzeniu. A we wtorek, już mniej chętnie, pójdzie do naszego ulubionego doktora i najpewniej dostanie kolejny zastrzyk (w przeciwieństwie do mnie on się ich boi) oraz piguły.

W kolejnej likwidowanej sieciowej księgarni Głos Rozsądku wypatrzył pięknie ilustrowaną książkę wraz z filmem o Antarktyce na DVD za zawrotną sumę jeden złoty osiemdziesiąt groszy - tak, tak, to nie pomyłka. I jeszcze w gratisie dostaliśmy komplet sześciu zakładek do książek. Film obejrzeliśmy prawie od razu po przyjściu do domu. Urzekły mnie zdjęcia podwodne i to, co natura potrafi stworzyć ze śniegu i lodu. O pingwinach i fokach nie wspomnę, bo to oczywista oczywistość.

Ze względu na stan zdrowia Męża nasze plany łyżwiarskie na weekend spaliły na panewce. Nie wiem też czy poprzednie dwie wyprawy na lodowisko nie były przyczyną obecnego bólu kręgosłupa Dyrektora Wykonawczego. Kilka razy przecież upadł na lód i być może coś tam sobie stłukł i obił. Poza tym, niestety, Głos Rozsądku ma tendencję do garbienia się, co mnie doprowadza nieraz do białej gorączki, bo ile można dorosłemu facetowi zwracać uwagę: "nie garb się"?

sobota, 16 lutego 2013

969. Rude jest piękne!

Zaledwie 1-2 % ludzi na całym świecie może poszczycić się rudym kolorem włosów. Oczywiście naturalnie rudym, gdyż nie mam na myśli rudości osiąganej za pomocą farby. Szkocja oraz Irlandia - w tych dwóch krajach aż 14 % populacji jest rudzielcami. Źródło - KLIK.

Pewnie każdy słyszał (lub nadal słyszy), że "jak rudy, to wredny". Czemu tak się dzieje? Bo odmienność budzi lęk, a ten pociąga za sobą uprzedzenia, a nawet agresję. Sporo ludzi, nie wiedzieć czemu, ma problem z zaakceptowaniem inności. Jak ktoś w taki, czy inny sposób odstaje od reszty, trzeba mu albo pokazać właściwe miejsce, albo wyśmiać lub szydzić z niego.

Za iloma dorosłymi do tej pory ciągnie się kompleks koloru płomiennych włosów, na które wszyscy zwracali uwagę od czasów ich dzieciństwa? Ile osób cierpiało z tego powodu? Ktoś o tym myśli?

Mnie naturalna rudość fascynuje. Do tego stopnia, że nie mogę powstrzymać się, żeby się nie przyglądać komuś, kto takie włosy posiada. Oczywiście staram się robić to dyskretnie, żebym nie została posądzona o bycie jedną z tych, co to zaraz wyśmieją drugiego człowieka.

Najbardziej lubię takie chwile, kiedy mogę komuś powiedzieć o tym jak cudnie wygląda. Na przykład dwóm paniom z osiedlowej apteki, które są takie urocze i seksowne. Nie chodzi o same włosy, ale też o mleczną karnację, usianą piegami, które są urzekające oraz jasne oczy.

Jako dzieciak, byłam strasznym piegusem, a niestety - ruda nie jestem. Oczywiście często słyszałam docinki i wyzwiska pod swoim adresem. Dużo czasu zajęło mi polubienie owych dodatkowych kropek na twarzy, które zwykle uaktywniały się w lecie. Czym to ja nie próbowałam smarować i nacierać twarzy, żeby tylko się ich pozbyć. Teraz się z tego śmieję, choć paradoksalnie obecnie piegów mam o wiele mniej niż w dzieciństwie.

Rude jest piękne! Jeśli wśród Was są tacy, którzy mają włosy w tym kolorze, napiszcie i podzielcie się swoimi spostrzeżeniami. Zapraszam do wysyłania maili - adres znajdziecie w zakładce po prawej stronie.

piątek, 15 lutego 2013

968. O paleniu

Jakiś czas temu rozmawiałam z jednym z kolegów Męża. Lubię go, bo wyczuwam w nim dobrego i wrażliwego człowieka. Problem z wieloma mężczyznami polega jednak na tym, że w grupie dostają małpiego rozumu i zachowują się jak skaczące sobie do gardeł koguty - byle tylko udowodnić kto jest silniejszy w stadzie. Potrzebna jest duża doza wiary w siebie i dystansu do ludzi, żeby przeciwstawić się kolegom.

Wrócę więc do tamtej rozmowy. Mateusz zaliczył przysłowiową wpadkę jeszcze jak był nastolatkiem i wziął szybki ślub, którego owocem jest prawie dziesięcioletnia córka. Wynajmują zimną i ciemną norę, bo mieszkaniem bym tego nie nazwała. Żona nie pracuje. 

W czym problem? Oboje nałogowo palą papierosy. Każde z nich paczkę dziennie. Nie jeżdżą nigdzie na urlop, bo nie mają pieniędzy. Mała choruje na astmę, która nie wzięła się znikąd. Mateusz całe dnie spędza w pracy, byle tylko zarobić dodatkowy grosz, którego wciąż brakuje na życie.

Słuchałam tej jego opowieści, w trakcie której sięgał po kolejnego papierosa, ale skarciłam go wzrokiem i poprosiłam, żeby w mojej obecności tego nie robił. Posłuchał, choć przyszło mu to z trudem. Nałóg zwycięża z nim na każdym kroku.

Na głos dokonałam szybkich obliczeń. Przyjmując, że paczka papierosów kosztuje średnio 10 złotych, a rok ma 365 dni, każde z małżonków puszcza z dymem 3.650 złotych rocznie. Razy dwa, daje kwotę 7.300 złotych. Niezła sumka, prawda? W sam raz na wypasione wakacje dla całej trójki.

Spojrzał na mnie i powiedział: "ja to wszystko wiem, ale nie mam silnej woli, by rzucić". A potem, nagle dowiedziałam się od Męża, że Mateusz przestał palić. Cieszyłam się jak dziecko. Zadzwoniłam do niego, pogratulowałam, życząc siły, a Dyrektorowi Wykonawczemu dałam tabliczkę czekolady, żeby przekazał ją swojemu koledze.

Podziękował, a Głosowi Rozsądku powiedział, że wreszcie czuje smak potraw, lepiej mu się oddycha i mniej się męczy przy wysiłku. Organizm zaczął się oczyszczać. Pierwszy krok na drodze do sukcesu. Niestety, po kilkunastu dniach Mąż widział jak Mateusz popala, a później na dobre wrócił do swojej dotychczasowej dziennej dawki w postaci całej paczki.

Koledzy w pracy się z niego śmiali, dogryzali mu i nie ułatwiali sprawy. On sam, nie mając na tyle siły wewnętrznej, uległ ich naciskom. W całej tej sytuacji najbardziej jest mi szkoda tej małej dziewczynki, która od urodzenia żyje w oparach tytoniu - skazana na taką sytuację przez rodzoną matkę i ojca.

I jeszcze jedna obserwacja. Nie wiem czy zwróciliście kiedykolwiek uwagę na to jak wielu palaczy można spotkać pod urzędem pracy, czy ośrodkami pomocy społecznej. Nie mają na jedzenie i opłaty, skąd więc biorą pieniądze na papierosy?

Czy to przyzwyczajenie, słabostka, nawyk, czy już uzależnienie? Coś do poczytania na ten temat - KLIK.

967. Bidul

Domy dziecka. Co się w takich miejscach dzieje? Jakie mamy o nich wyobrażenie i skojarzenia? W tej  notce nie będę pisać nic więcej. Niech przemówi Andrzej - jeden z wychowanków oraz Michał - pedagog z bidula. Ich słowa wystarczą za cały post.

966. Żegnaj FB!

We wrześniu 2008 roku moja była szefowa z college'u w Anglii przysłała mi zaproszenie do pewnego portalu społecznościowego o nazwie Facebook. Tak zaczęła się moja z nim przygoda. Założyłam tam konto i - krok po kroku - odkrywałam jego możliwości.

Najpierw, jak to zwykle na samym początku bywa, ogromna fascynacja i ekscytacja. Wreszcie, w jednym miejscu, mogłam mieć kontakt nie tylko ze znajomymi z kraju, ale z całego świata. Na tamtym portalu zrodziło się także moje uzależnienie od gier, a konkretnie od Farmville. Pisałam już o tym dawno temu, więc nie będę się powtarzać. Było, minęło.

Od kilku tygodni nosiłam się z zamiarem usunięcia prywatnego profilu na Facebooku. Było mi łatwiej, bo pamiętam jak o wiele wcześniej zlikwidowałam konto na naszej klasie i nie odczułam wcale jego braku. Potem pozbyłam się gadu gadu. I nie tęsknię wcale za nim. Na Tweeter i G+ nawet nie zajrzałam i nie zamierzam.

Takie "czystki" mają swoje plusy i minusy - jak wiele rzeczy w życiu. Weryfikują prawdziwe, realne znajomości. Wirtualnie łatwiej jest coś "zalajkować", wrzucić zdjęcie, czy zostawić komentarz, który widzą wszyscy znajomi. Napisanie maila lub SMS, rozmowa telefoniczna albo poprzez Skype wymaga czasu oraz indywidualnego podejścia. Nie chcę już z innych profili dowiadywać się, że ktoś zmienił stan cywilny, gdzie był na wakacjach i że urodziło mu się dziecko albo że właśnie rozstał się z drugą połówką. Wolę to usłyszeć osobiście lub przeczytać w wiadomości wysłanej tylko do mnie. Albo nie wiedzieć wcale.

Wreszcie, naturalną koleją rzeczy, przyszła pora na FB. Już mnie tam nie ma. Wrzesień 2008 - luty 2013. Tyle trwała moja na nim obecność. Wystarczy.

czwartek, 14 lutego 2013

965. Bez sloganu

Franciszkanie - dwaj zakonnicy - o. Franciszek i o. Leonard. Link do ich blogu <KLIK> dostałam niedawno od Agaty. I od tamtego czasu nie mogę nie obejrzeć przynajmniej jednego odcinka dziennie. Tak mnie wciągnęli.

Mają też swoją stronę na Facebooku - KLIK.

Nie nudzą, nie smęcą. Na wesoło i na poważnie o wierze, Bogu, kościele. W taki właśnie sposób odpowiadają na pytania zadawane im w mailach przez ludzi. Zresztą sami popatrzcie.


I jeszcze coś - świeżutki artykuł - wywiad z autorami blogu - Jak kazanie w ciemnym kościele.

964. Walentynki

Najpierw trochę wiedzy teoretycznej na temat dzisiejszego święta - Biskup zakochanych, czyli o historii walentynek, bo przeważnie ludzie nie wiedzą kto, skąd, czemu, po co i dlaczego.

Kicz, kicz i jeszcze raz kicz. Mam na myśli prawie wszystkie gadżety kupowane specjalnie jako Prezenty na Walentynki. Co jest modne?

Rankiem, po obudzeniu, Mąż dostał ode mnie kolejne wtopowe czekoladki, gdyż kupując jedne na naszą "ósemkę", wzięłam dwa różne "wzory". Chciałam dokupić mu do nich zwykłe czerwone bokserki, ale pudło - seksistowskie napisy i obrazki psuły wszystko. Nabyłam więc takie, które przypominać mu będą o Vertigo Tour 2005.


Dyrektor Wykonawczy poszedł po drobne zakupy, a wracając wyjął z siatki opakowanie sucharków i powiedział "przepraszam, że nie kupiłem ci kwiatów, ale mam coś na twoje chore jelitka". I to był dla mnie największy wyraz jego miłości. Nie pisałam Wam, ale od kilku dni prawie nic nie jem, bo każdy kęs okupiony jest bólem. Wczoraj skończyły mi się ostatnie sucharki, jakie były w domu, więc teraz rozumiecie skąd akurat taki upominek od Męża.


Bardzo "romantycznie" dokonaliśmy przelewów z konta, opłacając w ten sposób comiesięczne należności i raty. Potem drugie śniadanie i wyszliśmy z domu.

Pomysłów na miejsca, do których można się udać tego dnia jest kilka - standardowych lub mniej typowych - Udane Walentynki: Gdzie je spędzić? Ponieważ Głos Rozsądku wziął sobie na dzisiaj urlop, zdecydowaliśmy się wybrać na lodowisko. Jak się okazało, na podobny pomysł wpadło kilka innych zakochanych par, ale my i tak byliśmy tam najstarsi.

Nastał wieczór, więc zakończymy ten dzień obejrzeniem "komedii romantycznej", czyli Django.

A na koniec prawdziwa perełka - Z miłości przejechał rowerem 5730 km. Podziwiam kondycję tego człowieka i siłę uczucia do żony.