Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 21 marca 2014

1.560. Niebieskie skarpetki

Pani Em już na mnie czekała. Zostawiła otwarte na oścież drzwi do pokoju zalanego południowym słońcem. Gotowa do wymarszu - poznałam po założonych butach. Nie słuchała mnie wcale kiedy wręcz zakazywałam jej zakładania trzeciego swetra i trzeciej pary spodni, a także szalika, czapki, rękawiczek z jednym palcem i długiego płaszcza na polarze. Uparta tak samo jak ja.

- Będzie pani za gorąco.
- Ty jesteś młoda, to jest ci ciepło. A ja już stara jestem i inaczej odczuwam temperaturę.
- Jaka młoda? Przecież pani Ha mówiła, że stara. Będzie pani za gorąco - jestem tego pewna.
- Nie będzie.
- Zobaczymy - dodałam.

Zauważyłam również, że już tak nie utyka na nogę jak ostatnim razem. Zażartowałam więc:

- Już niedługo nie będę pani potrzebna w charakterze laski.
- Kochana, z taką laską jak ty to sama przyjemność chodzić.

Potem obie zaczęłyśmy się śmiać.

Poszłyśmy do siecówki drogeryjnej. Spacerkiem, wolniutko. Gdyby zobaczył mnie wtedy Mąż, pewnie by nie uwierzył, że tak potrafię, bo zwykle zasuwam jak lokomotywka.

Pani Em wie czego chce. Zupełnie jak ja. I to mi się bardzo w niej podoba. Krem do rąk tylko glicerynowy z cytryną. Do twarzy nawilżający, ale z jednej konkretnej firmy. Dezodorant jedynie w sztyfcie. Gąbka dwustronna - gładka i szorstka. Skarpetki najchętniej gładkie i niebieskie, bo to jej ulubiony kolor.

W drodze powrotnej, na wyraźne życzenie mojej podopiecznej, wstąpiłyśmy do cukierni, gdyż okazało się, że niezły z niej łasuch i ma ochotę na coś słodkiego. Nie było przeproś - dostałam polecenie wybrania także czegoś dla siebie i nie miałam wyjścia.

Pani Em bardzo dba o to, by ludziom, z którymi dobrze żyje, było miło i przyjemnie. Za każdym razem kiedy ją odwiedzam, czekają na mnie albo ciasteczka, albo wafelek, albo banan, albo drożdżówka z cukierni. Nurkuję potem w szafce, gdzie na dolnej półce leży herbata malinowa i nie ma mowy, żebym poszła do domu bez jej wypicia.

Bardzo ją lubię. Chyba z wzajemnością. Nie czuję żadnej różnicy wieku. Mam wrażenie, że rozmawiam z koleżanką. Widzę między nami sporo podobieństw - jak choćby łakomstwo, podobne poczucie humoru, zorganizowanie i poukładanie, upór (patrz kwestia ilości warstw ubrania), no i konkretne wymagania w kwestii koloru i rodzaju różnych rzeczy.

Ostatnio pokazałam jej miniaturki kilku ślubnych zdjęć, na których jestem z Mężem. Bo mam taki niecny plan, że jak już się zrobi ciepło, będziemy z Dyrektorem Wykonawczym zabierać panią Em na weekendowe spacery do pobliskiego parku. No więc chciałam, żeby chociaż poprzez fotki (póki co) poznała Głos Rozsądku.

Moja podopieczna założyła okulary, wzięła do ręki lupę i patrzyła, patrzyła, a potem powiedziała: "podoba mi się, bo to jest dobry człowiek, ma taki uśmiech od środka, z głębi serca, a razem bardzo do siebie pasujecie". Na mój pomysł wspólnych spacerów we troje nie posiadała się wręcz z radości. Hurra!

Na koniec przekroiła kupioną dla siebie szarlotkę na pół i dała mi ją w prezencie dla Męża. Na nic się zdały moje protesty, że on i tak jest za gruby. W pojedynku na to, kto jest bardziej uparty, poległam, gdyż pani Em z tą swoją stanowczością i ogromną klasą nie dała się przekonać. Trzeba było potem widzieć minę Dyrektora Wykonawczego kiedy otworzył pudełko, w którym znajdowało się jego ulubione ciasto. Spałaszował je razem z kawą.

Zaoferowałam się też, że kupię pani Em krem do stóp, którego nie było w tamtej drogerii. Oczywiście z konkretnej firmy, nawilżający. Żeby uniknąć ewentualnej pomyłki, zrobiłam tubce zdjęcie komórką. A od siebie, w prezencie, podaruję jej niebieskie skarpetki, bo rozmiar już znam.

A jeśli chodzi o tamtych kilka warstw ubrań, o których wspomniałam na początku - po powrocie do DPS, już siedząc na łóżku w pokoju moja podopieczna powiedziała:

- Zgrzałam się w tych ciuchach. Za grubo się ubrałam. Powinnam teraz pójść pod prysznic.
- Ostatnim razem mówiła pani to samo. Trzeba było mnie słuchać - zripostowałam z szelmowskim uśmiechem.
- Następnym razem obiecuję wziąć pod uwagę twoje rady, a jak nie posłucham, możesz mi dać klapsa w tyłek.
- Nic z tego. Nie stosuję przemocy. Następnym razem, zanim gdziekolwiek wyjdziemy, dokładnie obejrzę co pani ma na sobie.

I znowu obie zaczęłyśmy się śmiać.