Mąż mnie podpuszcza, prowokuje, przekonuje i pokazuje korzyści, jakie będę miała, gdy zetnę na krótko swoje włosy. Robi to wprost, bezpośrednio, ale także w sposób podprogowy i zawoalowany. W formie pytań, próśb oraz manipulacji.
Oto jak (mniej więcej) to wygląda w praktyce, czyli na co dzień - w różnego rodzaju scenkach sytuacyjnych.
- Namyśliłaś się już?
- Na kiedy mam wziąć urlop, żeby iść z tobą do fryzjera?
- Ciekawe jakbyś wyglądała w krótkich i zielonych włosach...
- Będzie ci wygodniej i lżej.
- Nie będą ci wchodzić do oczu, nosa i ust.
- Widzisz, jakbyś je obcięła, nie byłoby problemu z tym, że ci je przygniatam w łóżku.
- Popatrz ile twoich włosów jest w odkurzaczu i rurze.
- Woda z wanny by szybciej spływała.
- Zaoszczędzisz na grzebieniach, szamponie, odżywce, prądzie, suszarce, wodzie i czasie.
- Będę miał nową żonę.
- Nie będziesz musiała nosić opaski, klamry, frotki i gumki.
- Opaska na oczy do spania nie będzie ci się zsuwać z włosów.
W sumie chyba ze wszystkimi wyżej wymienionymi przez Męża korzyściami się zgadzam. Jest jednakże kilka istotnych dla mnie "ale" - część z nich to oczywiście zwykłe wymówki, których się (póki co) trzymam jak tonący brzytwy.
- A co będzie jak fryzjer mnie źle obetnie?
- A jeśli będę się źle czuła w krótkich włosach?
- A jeśli nie będę się sobie podobała?
- A jeśli włosy nie będą mi się chciały ładnie układać?
Poza tym, w grę wchodzą także dodatkowe i nadprogramowe kwestie finansowe:
- Trzeba byłoby zapłacić za obcięcie.
- Trzeba byłoby zainwestować w dobrą gumę do włosów.
- Trzeba byłoby iść do fotografa i zrobić nowe zdjęcie do CV.
Dyrektor Wykonawczy nie ustępuje. Jego słowa: "zawsze będę cię kochał - w krótkich, długich, blond, czy zielonych włosach" niczego mi nie ułatwiają/nie utrudniają...
A tak na koniec - cieszę się, że Polska to nie Korea Północna. Dlaczego? Bo moja ewentualna fryzura nie znalazłaby się raczej na liście tych, które są aprobowane przez tamtejszy rząd - klik.