Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

niedziela, 30 listopada 2014

1.960. O siusiaku

Pewnych tematów na blogu nie poruszam. Z różnych powodów. Albo są zbyt intymne, albo zbyt prywatne, albo najzwyczajniej w świecie nie mam potrzeby się nimi dzielić na forum publicznym. Do takich kwestii należy obszar seksu. 

Ale dzisiaj nie mogłam się wprost powstrzymać od wrzucenia poniższego obrazka, gdyż jak nic nawiązuje on do naszych małżeńskich porannych igraszek, o których oczywiście nie wspomnę, spuszczając na nie zasłonę milczenia.

Było naprawdę zabawnie - tylko tyle zdradzę.


1.959. Srala Mądrala

Rozpoczęliśmy razem z Mężem kolejny kurs, który potrwa kilka miesięcy. Jak to przy takiej okazji bywa - nowe twarze nowych ludzi i nowe wrażenia. Jeśli dobrze policzyłam jest to moje ósme szkolenie w tym roku, więc podzielę się tym, co do tej pory zaobserwowałam.

Usiadłam, wróciłam myślami do przeszłości, przywołałam wspomnienia i doszłam do pewnego wniosku - otóż w każdej z takich grup zawsze, ale to zawsze znajdzie się jakaś Srala Mądrala (nazwę zawdzięczam Dyrektorowi Wykonawczemu, który genialnie w tych dwóch słowach oddał całą ideę).

Taka Srala Mądrala może być kobietą lub mężczyzną, w młodszym lub starszym wieku, ale tym, co stanowi wspólny mianownik jest niskie poczucie własnej wartości odwrotnie proporcjonalne do ogromnych kompleksów takiej osoby.

Ktoś taki nie spocznie póki nie wtrąci swoich trzech groszy do każdego omawianego tematu i każdej poruszanej kwestii, byle tylko zwrócić na siebie uwagę. Pokusi się o próby zdyskredytowania prowadzących dane szkolenie, byle tylko zabłysnąć i ogrzać się przez chwilę w cudzym blasku.

Skoro wspomniałam o prowadzących. Ci też są różni. Jak to ludzie. Nie ma ideałów. Ich reakcja na zachowanie Srali Mądrali również się różni - jeden da się wciągnąć w polemikę słowną, inny rozbroi żartem, jeszcze inny zaproponuje zamianę miejscami.

Ostatnia (i najświeższa) Srala Mądrala miała pecha. Prowadzącym kurs był Czarodziej, a że to geniusz i profesjonalista w każdym calu, który na dodatek ma dość specyficzne poczucie humoru i spory dystans do samego siebie, od początku próbował powstrzymać rządzicielsko-dyktatorsko-kierownicze zapędy kobiety przed pięćdziesiątką.

Przyszliśmy sobie z Mężem wcześniej, usiedliśmy przy takim naszym ulubionym czteroosobowym stoliku, stojącym trochę z boku, gdyż oboje nie lubimy tłoku. Parę osób siedziało przy dużym stole na środku. Kolejne siadały tam, gdzie im było wygodnie - choćby na fotelach przy ścianach.

Srala Mądrala od razu zaczęła rządzić: "chodźcie tu!", "przesiądźcie się!" Tonem rozkazującym, nie pytaniem, nie prośbą, lecz nakazem. Jako że sporą część grupy stanowili studenci, więc posłusznie, potulnie i grzecznie wypełniali polecenia wydawane przez panią, która śmiało mogłaby być ich matką, uzurpującą sobie prawo do pokazywania kto tu rządzi. Wciąż bowiem było jej mało.

Po chwili kobieta spojrzała na mnie i Dyrektora Wykonawczego, po czym wydała kolejną dyspozycję: "połączcie tamten stolik z naszym!" I tu do akcji wkroczył Czarodziej, który bacznie obserwował rządzicielkę, a że zna mnie on od podszewki od ładnych kilku miesięcy, doskonale wie, że ja rogata dusza jestem i wręcz nie cierpię gdy ktoś mi rozkazuje.

Mój guru spojrzał wtedy na nią, potem na mnie i ze stoickim spokojem spytał: "no ja nie wiem co na to powie Karioka?" "Ja się nie zgadzam" - odpowiedziałam z uśmiechem i wrodzoną przekorą. Srala Mądrala posłała mi piorunujące spojrzenie, ale nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia. 

Mam pewne doświadczenie w obcowaniu z takimi ludźmi i wiem, że tak naprawdę w głębi duszy są oni nieszczęśliwi i cierpią. Tamta pani cierpienie ma wypisane w goszczącym na jej twarzy grymasie i choć niewątpliwie posiada pewne kompetencje merytoryczne (studiuje psychologię), za to brakuje jej kompetencji emocjonalnych, które w relacjach międzyludzkich są kluczowe, o czym podczas tamtego spotkania wspominał prowadzący, który w specyficzny sposób często przemyca treści kierowanie do konkretnych osób. Ale Srala Mądrala była widocznie zbyt zajęta obmyślaniem co by tu znowu powiedzieć, że chyba nie dosłyszała tamtej uwagi.

- Będziesz miała z nią ciężko - westchnął Czarodziej kiedy podeszłam do niego po skończonym spotkaniu.
- Dam radę. Wystarczy, że zmienię przekonania - odparłam.
- Ale widzisz, że ona cierpi? - spytał.
- Na szczęśliwą nie wygląda - odpowiedziałam.


1.958. Taki klimat

Bardzo nietypowo (jeśli chodzi o porę oraz odległość) wybraliśmy się dziś z Mężem do kościoła, w którym trafiliśmy na mszę dla dzieci. Świetni księża oraz kleryk, który w ramach kazania dla najmłodszych opowiadał dzieciakom o tym jak wygląda zwykły dzień w seminarium. Uśmialiśmy się setnie, bo maluchy prawie na każde zadawane im pytanie o to co robi kleryk, zgodnie odpowiadały, że się modli.

Zmarzłam w drodze do kościoła. Zmarzłam w samej świątyni. Zmarzłam wracając do domu. Ale jak się idzie w jesiennej kurtce i botkach, to nie ma się co dziwić. Szłam, a właściwie prawie truchtałam, żeby się rozgrzać. W duchu i na głos (Dyrektor Wykonawczy świadkiem) obiecałam sobie, że jutro wyciągam z szafy zimowy płaszcz i cieplejsze buty.

Uwielbiam ten moment gdy otwieram drzwi do bloku, wchodzę na klatkę schodową i od razu odczuwam ulgę, ciepło i błogość. A potem jeszcze podobne doznanie gdy Głos Rozsądku stawia na stole talerz ze smażoną piersią kurczaka, gotowanymi ziemniakami z masłem oraz surówką z kiszonej kapusty i gorącą herbatę. Już w trakcie pierwszych kęsów przyjemne ciepło rozchodzi się po brzuchu.

Lubię zimę, lubię mróz, lubię śnieg. Potrzebuję tylko zakładać na siebie więcej ubrań, by w pełni cieszyć się taką właśnie pogodą. Zdaję jednakże sobie sprawę z tego, że znajdzie się pewnie spore grono osób, które już zaczęły lub za chwilę zaczną narzekać, że zimno, że śnieg, że mróz. Cóż - taki mamy klimat.


sobota, 29 listopada 2014

1.957. Można

Można częstować współtowarzyszy w poczekalni cukierkami, lecz można też raczyć ich stwierdzeniem: "jak ja nienawidzę czekać!"

Można cieszyć się z tego co jest i co się ma, lecz można też szukać dziury w całym, jakże szczęśliwym i udanym życiu.

Można zmieniać swoje nastawienie i postrzeganie, lecz można też czerpać wymierne korzyści z narzekania i tkwienia w martwym punkcie.

Można wziąć odpowiedzialność za własny los w swoje ręce, lecz można też nie widzieć winy w sobie, za to chętnie przerzucać ją na innych.

Można spotkać ludzi, których obecność sprawia nam radość, lecz można też spotkać ludzi, których obecność powoduje w nas cierpienie.

Można zdecydować z kim się chce przebywać i rozmawiać; kogo poznawać i słuchać; co, gdzie, kiedy (i czy w ogóle) czytać i oglądać.

Można.


1.956. Zboczenie

Podejrzewam, że to, co sprawia mi ogromną radość (czyli przeszukiwanie sieci w poszukiwaniu mądrych książek), śmiało można porównać do euforii, jaką u niektórych osób wywołuje buszowanie po butikach w galerii handlowej.

Uwielbiam zamawiać książki, potem odbierać je z paczkomatu, by następnie przynieść przesyłkę do domu, rozpakować ją, oglądać i wąchać (tak wiem - jestem zboczona). Spośród dzisiaj otrzymanych pozycji najpiękniej pachnie "Człowiek w poszukiwaniu sensu".




Aros jest bezkonkurencyjny. A jeśli chodzi o podejście do klienta, dostają ode mnie olbrzymi plus za profesjonalizm. Zresztą, przeczytajcie sami.

Szanowny Kliencie,

uprzejmie informujemy, że złożone zamówienie o numerze........ zostanie zrealizowane z jednodniowym opóźnieniem - za co bardzo przepraszamy.
Nie przewidzieliśmy tak ogromnego zainteresowania naszą ofertą w bieżącym okresie.
Znacznie wydłużyliśmy czas pracy naszego magazynu i wszystkich pracowników, jednak nie uda nam się zrealizować części zamówień zgodnie z terminarzem.
Jest nam niezmiernie przykro z powodu zaistniałej sytuacji.
Mamy nadzieję, że zaufanie do naszej firmy nie zostanie utracone.
W razie jakichkolwiek pytań proszę się z nami kontaktować, a my niezwłocznie udzielimy wszelkich informacji.

Pozdrawiamy serdecznie,
Aros - dyskont książkowy

piątek, 28 listopada 2014

1.955. Mogę i chcę

Blokady tkwią jedynie w naszej głowie. Niejednokrotnie to my sami jesteśmy dla siebie największym ograniczeniem skutecznie uniemożliwiając sobie jakieś działanie pod wpływem negatywnych przekonań. Przykład? Proszę bardzo.

Nigdy nie przepadałam za klasycznym czarnym tuszem do rzęs. Zdecydowanie o wiele bardziej wolałam zielony, brązowy, czarnobrązowy, niebieski lub granatowy. Raz zdarzyło mi się nawet używać szarego i khaki.

Stałam kiedyś w kolejce do kasy w sieciówce kosmetycznej. Kasjerka miała tak cudnie pomalowane oczy, że zareagowałam spontanicznie i powiedziałam: "pięknie pani wygląda z tym niebieskim tuszem na rzęsach". Młoda dziewczyna uśmiechnęła się i natychmiast zdradziła mi co to za marka. Na co wypaliłam: "ja to już za stara jestem, ale do pani bardzo ten odcień pasuje".

Ostatnio przytoczyłam całą tę wyżej opisaną sytuację na warsztatach RTZ, w których uczestniczyliśmy razem z Mężem. Kilka kobiet zareagowało dość gwałtownie i stanowczo na tamtą moją ripostę, oburzając się wręcz: "jaka <za stara>??"

Zapadły mi w pamięć te słowa. Chodziłam z nimi przez kilka dni. Siedziały we mnie i nie dawały spokoju. Wszak na tamtym kursie zostałam wyposażona w narzędzia, dzięki którym nauczyłam się zmieniać negatywne przekonania (jestem za stara na niebieski tusz do rzęs) na zdrowe (mogę i chcę malować rzęsy niebieskim tuszem).

Potem byłam już gotowa. Weszłam więc do sklepu, którego oferta pozbawiła mnie wymówki - trafiłam na promocję z gatunku "kup jeden kosmetyk kolorowy, a drugi weź gratis". No to kupiłam czarny, a niebieski wzięłam w prezencie.


1.954. Podium

Gdyby nie fakt, iż w naszej lodówce zimują już dwa słoiczki zakupionych na Wigilię śledzi, pewnie skusiłabym się na własnoręczne (czyli oczywiście rękami Męża) zrobienie tychże - szczególnie, że ostatnio znalazłam w gazecie pewien bardzo prosty przepis. Teraz go sobie darujemy, ale na Wielkanoc będzie w sam raz.

A skoro jestem już w temacie "nie rusz to na święta!", pora na nasze kolejne (zajmujące odpowiednio drugie i trzecie miejsce na podium) produkty - zupę grzybową oraz hiszpańską kiełbasę (na specjalne życzenie i do spożycia wyłącznie przez Dyrektora Wykonawczego), która wygląda jak skrzyżowanie salami oraz sera pleśniowego ze skórką, a smakiem przypomina... Nie, tego nie napiszę, bo nawet przez klawiaturę mi nie przejdzie - aż taka odważna nie jestem.


1.953. Zaświadczenie

Na to zaświadczenie czekałam najdłużej ze wszystkich szkoleń, jakie odbyłam w tym roku, bo kilka ładnych tygodni, ale w końcu dostałam je do ręki.





Teraz przede mną tylko rozmowa kwalifikacyjna przed obliczem specjalnej komisji i jeśli ją zaliczę, być może jeszcze w tym roku będę mogła przekroczyć próg hospicjum już jako pełnoprawny wolontariusz.

czwartek, 27 listopada 2014

1.952. Przez usta

"Dziękujemy za zainteresowanie usługami UPC Polska.

Niniejsza wiadomość stanowi potwierdzenie złożenia przez Ciebie oświadczenia o zmianie warunków umowy za pomocą środków porozumiewania się na odległość.

W przypadku stwierdzenia rozbieżności, uprzejmie prosimy o kontakt z właściwym kanałem sprzedaży, w którym złożono zamówienie (znajduje się poniżej listy usług)".

Cóż za ekwilibrystyka słowna - ów "środek porozumiewania się na odległość" to nic więcej jak zwykły telefon, a "właściwy kanał sprzedaży" to Dział Utrzymania Klienta (nie mylić z Biurem Obsługi Klienta).

Szczęka opada, ręce opadają, płetwy opadają (ostatnie to powiedzenie Męża). Ja już odpuściłam, Dyrektor Wykonawczy jeszcze do nich wydzwania. Sił mi brak i chęci, by o tym pisać, ale coś skrobnę - ku przestrodze tych, którzy zastanawiają się czy skorzystać z usług tego pożal się Boże operatora.

Wprowadziliśmy się do kawalerki i przenieśliśmy świadczenie usług z jednego adresu na drugi. Przynajmniej tak się nam wydawało do czasu otrzymania pierwszej faktury. Zamiast przeniesienia, dostaliśmy bowiem całkiem nową umowę i nowy numer klienta. Jakieś dwa miesiące trwało odkręcanie błędu szanownych konsultantów (rozmowy z nimi są nagrywane i faktycznie po odtworzeniu jednej z nich przyznano nam rację, ale nikt nas nawet nie przeprosił).

Umowa zawarta była na 12 miesięcy. W międzyczasie podałam obecny adres jako nowy do korespondencji. Ku mojemu zdumieniu kilka tygodni temu na adres mieszkania rodziców przyszło pismo informujące o podniesieniu ceny oraz prędkości internetu. Przypadek? A może celowe działanie operatora, który wiedząc o nowym adresie korespondencyjnym w ten sposób chciał zablokować możliwość wypowiedzenia umowy, które nam przysługiwało? No to miał pecha, bo jak widać pisemko trafiło do moich rąk.

Obecnie prędkość internetu wynosi 60 Mb/s i jest w zupełności wystarczająca, więc nie widzimy sensu i celu podnoszenia jej do 120 Mb/s i płacenia co miesiąc 7 złotych więcej. 12 miesięcy razy ta kwota wynosi 84 złote, których nie zamierzamy wydawać na coś, czego nie potrzebujemy i czego nie będziemy wykorzystywać. Poza tym, dlaczego operator zmienia nam warunki skoro owe 12 miesięcy umowy jeszcze nie minęły?

Ze trzy tygodnie temu zadzwoniłam do Biura Obsługi Klienta, żeby się rozeznać co z tym fantem zrobić - tak, by nie rezygnować z usług operatora, pozostać przy obecnej prędkości i płacić tyle, co obecnie. Konsultantka doradziła opcję umowy na 12 miesięcy za 69 złotych brutto i prędkości 60 Mb/s. Super!

Nie dalej jak wczoraj dzwonię do BOK, żeby zmienić warunki na te, o których wspomniałam powyżej, a tu zonk - pan po drugiej stronie słuchawki informuje mnie, że takiej opcji nie ma. Jedyne, co mogę zrobić, to pozostać przy tej samej prędkości, tej samej cenie, ale muszę jednorazowo uiścić dodatkową opłatę aktywacyjną w kwocie 9 złotych, a świadczenie będzie bez zobowiązań, czyli mogę z niego zrezygnować z jednomiesięcznym terminem wypowiedzenia. Niech będzie i tak, ale to już dwie kolejne nieścisłości ze strony UPC.

Dzisiaj rano dostaję mail, którego część zacytowałam na wstępie, lecz dalej same niespodzianki - umowa nie bez zobowiązań, ale na 24 miesiące, prędkość ta sama, ale znowu inna kwota za usługę, no i brak opłaty aktywacyjnej.

Tak, jak napisałam - ja już odpuściłam dzwonienie do BOK, bo najzwyczajniej w świecie mam dosyć. Mąż właśnie skończył rozmowę z Działem Utrzymania Klienta. A wszystko i tak wyjdzie w praniu w grudniu, kiedy dostaniemy nową fakturę.


środa, 26 listopada 2014

1.951. WLDR

WLDR, czyli Wczorajsza Lista Dobrych Rzeczy:

- biały puch pokrywający trawę oraz chodniki, który zobaczyłam o pierwszej w nocy okazał się być pierwszym w tym sezonie śniegiem,
- dzięki nieobecności doktora niemilca poznałam wielce sympatycznego i kompetentnego lekarza, który mnie uspokoił i nie zlecił niepotrzebnej biopsji,
- odbyłam bardzo miłą rozmowę telefoniczną ze świeżo poznaną na ostatnich warsztatach cudowną i dzielną kobietą,
- wymieniłam kilka SMS-ów oraz maili z inną babką z tego samego szkolenia oraz kolejne z jeszcze jedną z wcześniejszego kursu,
- od mamy dowiedziałam się, że wreszcie dotarła na adres rodziców nowa karta z banku (stara ważna jest tylko do końca listopada),
- sprawdziłam ceny i zlokalizowałam w aptece tani Mastodynon,
- po kilkunastu tygodniach od opublikowania ogłoszenia udało mi się sprzedać coś, co już nie było nam potrzebne, a tylko zajmowało miejsce,
- dzięki pieniądzom z tamtej transakcji zamówiłam sobie pięć książek z mojej listy życzeń,
- po tym jak stare buty Męża się rozleciały i trzeba było je wyrzucić, udało mi się przekonać Dyrektora Wykonawczego do zakupu nowej pary.

Jak na jeden dzień to chyba nieźle?


wtorek, 25 listopada 2014

1.950. Z szaliczkiem

Na szaroburość i ponurość korytarzy w przychodni mam jeden (jak na razie niezawodny) sposób - słonecznożółty szaliczek - albo zamotany na szyi albo przewieszony przez torbę. Wystarczy rzucić na niego okiem i efekt polepszenia nastroju murowany.

Pielęgniarka sprawdzająca listę obecności oznajmiła, że doktor niemilec będzie dopiero za półtorej godziny, ale w jego zastępstwie przyjmuje inny lekarz - oczywiście jeśli ktoś reflektuje. Ani chwili się nie wahałam i dzięki temu weszłam do gabinetu jako pierwsza.

Błyskawicznie wydedukowałam, że gorzej niż ostatnio trafić nie mogę i miałam rację. Lekarz miły, kontaktowy, z poczuciem humoru i chęcią wytłumaczenia wszystkich zawiłości. Obejrzał wynik USG, zbadał mnie i stwierdził, że nie ma sensu robić biopsji, by ściągnąć płyn, bo torbiele piersi i tak się odnowią.

Taka już moja uroda związana z mastopatią. Dostałam za to ulotkę leku Mastodynon, który mam regularnie zażywać, a w lipcu/sierpniu 2015 powinnam przyjść na wizytę po skierowanie na mammografię, żeby trzymać rękę na pulsie. 

Jaka ulga i radość! A nie mówiłam, że szaliczek ma zbawienny wpływ?


poniedziałek, 24 listopada 2014

1.949. Przedsmak

Ciekawa jestem czy witamina D jest przyswajalna przez szybę... W niedzielę słońce tak pięknie przygrzewało, że aż skusiłam się na kilkunastominutowe nicnierobienie, a jednocześnie leżakowanie na sofie (nomen omen na poduszce słoneczku pod głową) podczas gdy jego promienie świeciły mi prosto w twarz. Czułam się prawie jak nad morzem.

Od razu lepiej na ciele i duszy. Trochę ciepła z zewnątrz i chce się działać. Nawet ziąb na dworze nie jest taki straszny jeśli się odpowiednio ubierze. Im jestem starsza, tym bardziej stawiam na wygodę i komfort. Dzięki temu nie marznę i co więcej - czerpię radość z przebywania na dworze, gdyż do woli mogę szybko chodzić. Mąż mawia, że zasuwam wtedy jak mała lokomotywka.

Podczas dzisiejszej sesji Czarodziej pomagał mi zmienić mój negatywny stosunek do pieniędzy. Było tego sporo - od dzieciństwa aż do chwili obecnej. Czekam więc na efekty. Co mogłam, zrobiłam. Reszta ma się zadziać w moim mózgu. Niech sobie robi defragmentację - nie będę mu w tym przeszkadzać.

Na poprawę humoru i nastroju wybrałam się wreszcie na farbowanie odrostów, które w związku z zawirowaniami związanymi z chodzeniem po przychodniach i gabinetach lekarskich zeszły na dalszy plan i jak nigdy musiały poczekać aż siedem tygodni, by ich kolor był taki, jaki lubię najbardziej, czyli oczywiście słomkowy blond.

Poprzestawiałam książki na półkach, szykując miejsce na te, które za kilka dni Dyrektor Wykonawczy przywiezie mi od rodziców. Tym razem na tapecie wszystko, co związane jest z podręcznikami do gramatyki, słownikami oraz bardzo fachowymi publikacjami w języku angielskim. Szmat czasu oraz cała masa wspomnień - to mnie z nimi łączy.

Powoli dojrzewają we mnie pewne decyzje powrotu (z daleka od jakiejkolwiek szkoły, w bezpiecznym środowisku i na moich warunkach) do tego, w czym byłam naprawdę świetna, czyli do nauczania innych. Nie tylko poprawnego pisania i mówienia, lecz przede wszystkim swobodnego myślenia w ojczystym języku Szekspira.

Poniżej tylko przedsmak całej reszty, której jeszcze brakuje...


niedziela, 23 listopada 2014

1.948. Jak nowożeńcy

Kiedyś byłam jak jeż z kolcami. Nie dotykać, nie podchodzić, nie zbliżać się. Mąż odkąd pamiętam był (i wciąż jest) przylepą, która przytulania potrzebuje jak powietrza. To dzięki Dyrektorowi Wykonawczemu zaczęłam odczuwać przyjemność płynącą z dotyku.

Teraz nie wyobrażam sobie pobudki, czy zasypiania bez naszego rytuału przytulania. Ba - nawet w ciągu dnia się go domagam, czym wzbudzam ogromnie zdziwienie na twarzy Głosu Rozsądku - "żona, ja cię nie poznaję".

Podczas ostatnich warsztatów, w których wspólnie uczestniczyliśmy, od wielu osób słyszeliśmy bardzo podobne opinie na swój temat - "jesteście strasznie fajną parą", "widać, że jesteście ze sobą bardzo związani", "zachowujecie się jak nowożeńcy".

Padały też teksty do Męża o mnie ("masz mądrą i piękną żonę"), czy do mnie na jego temat ("ma facet potencjał" i "rośnie ci konkurencja").

Okazało się, że bacznym obserwatorom nie uszło mimowolne dotknięcie mojej dłoni przez Dyrektora Wykonawczego, czy muśnięcie jego policzka przeze mnie. Plus nasze poczucie humoru, umiejętność śmiania się ze swoich przywar oraz ogromny dystans, jaki oboje przejawiamy w stosunku do samych siebie.

Czuję, że jeszcze bardziej zbliżyliśmy się jedno do drugiego po tamtym kursie. Głosowi Rozsądku tak spodobał się program, tematyka oraz atmosfera, że postanowił pójść ze mną na kolejne warsztaty, które rozpoczną się za tydzień oraz na kontynuację (już w styczniu) tych, w których niedawno uczestniczyliśmy.


1.947. Nie rusz!

Za sprawą poniższych fotek (a ściślej rzecz biorąc tego, co się na nich znajduje) niniejszym zainaugurowaliśmy sezon na jakże popularne hasło "nie rusz - to na święta!"


sobota, 22 listopada 2014

1.946. W ruchu

Bardzo przyjemnie i miło spędzamy sobotę. Najpierw zrobiliśmy sobie długi spacer do mieszkania rodziców. Po drodze prawie siłą zaciągnęłam Męża do sklepu, by zmierzył czapkę z pomponem. Według mnie wyglądał w niej genialnie, ale on sam źle się czuł, więc wyszliśmy z niczym.

Za to z domu rodzinnego zabraliśmy trzy pełne siaty - kurtka zimowa Dyrektora Wykonawczego oraz mój długi płaszcz, a do tego jeszcze kilkanaście książek, obrus na stół i koszulę dla Głosu Rozsądku. No i zupę ogórkową - jedną ze specjalności mojej mamy. Ugotowała ją dla nas na jutrzejszy obiad. Nie wypadało nam odmówić.

Jakoś dojechaliśmy z tym całym majdanem do kawalerki. Rozpakowaliśmy zawartość siatek, odsapnęliśmy chwilkę i udaliśmy się do galerii handlowej. Oczywiście na piechotę w obie strony. "Magia świąt" dotarła i tam - girlandy, choinki, prezenty, bombki oraz wszelkie inne ozdoby królowały gdzie okiem sięgnąć.

Zrobiliśmy rekonesans obuwniczy. Dwie pary kozaków odpadły po pierwszym moim na nie spojrzeniu, a gdy wzięłam je do ręki miałam dwieście procent pewności, że nawet za darmo bym ich nie chciała nosić. Pechowe numerki to jedynka i trójka. Fantastycznie na moich długich nogach prezentuje się za to dwójka.

Jeśli ktoś myśli, że dokonałam zakupu, jest w błędzie. Zawsze na początku grudnia są promocje - przeważnie obniżka pięćdziesięcioprocentowa. Poczekam sobie cierpliwie na tę przecenę. Być może wtedy do podlinkowanej już dwójki dorzucę jeszcze rewelacyjnie wyglądające botki, którym nie mogłam się oprzeć i wręcz musiałam je przymierzyć.


piątek, 21 listopada 2014

1.945. Weź nie przesadzaj

Miałam spotkać się dzisiaj z pewną bardzo ważną personą, ale jako że nawet ci najważniejsi mają prawo do choroby, więc pani sekretarka przełożyła mi termin na przyszły tydzień. I tak się jakoś zgrabnie zbiegnie w czasie, że przez trzy kolejne dni pod rząd będę miała dość specyficzne "randki" z trzema różnymi panami - Czarodziejem, onkologiem oraz dyrektorem.

Brakuje mi słońca. Coraz bardziej każdego dnia. Pogoda za oknem nie nastraja zbyt optymistycznie, ale ja się tak łatwo jej nie poddam. Wyszukuję sobie różne fajne i przyjemne zajęcia, żeby poprawić sobie humor. Jak nie czekolada z mlekiem na gorąco, to dobra książka. Jak nie rozwieszenie prania, to pozmywanie naczyń. Jak nie rozmowa telefoniczna, to mail.


czwartek, 20 listopada 2014

1.944. Kobieco

Szaro, buro, ponuro, zimno, wietrznie i pochmurno. Listopadowo. Czas pojechać do rodziców po zimowe kurtki. Pora na przejrzenie zawartości szafy, przegląd cieplejszych rzeczy oraz butów.

Na początku tego roku zakupiłam na wyprzedaży taką oto sukienkę:




Teraz zamarzyły mi się do niej kozaki. Poszperałam w sieci i znalazłam trzy pary, które przypadły mi do gustu - pierwszadruga i trzecia.

Potrzebuję tylko namówić Męża, by poszedł ze mną do sklepu, ocenił, doradził i podpowiedział który numerek będzie tym szczęśliwym.

1.943. CUD




Najlepiej zmiany jest zacząć od samego siebie. Kilka pytań na dobry początek. Kim jestem? Jaka jestem? Co jest dla mnie ważne? Jakie są moje potrzeby/oczekiwania/marzenia? W co wierzę?

Jak to zrobić?

Najpierw trzeba stanąć w prawdzie, zmyć z siebie resztki iluzji, zdjąć z twarzy maskę. Do tego przyda się czas, a nawet bardzo dużo czasu na myślenie oraz rozmowy z mądrymi ludźmi.

Potem wystarczy harmonia pomiędzy niezbędnymi składnikami, do których zalicza się taka oto trójka:

Ciało
Umysł
Dusza

Błyskawiczny przepis na CUD gotowy.

środa, 19 listopada 2014

1.942. Najlepsze

Jestem w procesie zmiany - jak to ładnie i zgrabnie ujęła ostatnio Czarownica. Jest dokładnie tak, jak ma być. Tu i teraz.

Zaczynam dostrzegać nowe możliwości. Patrzę już bowiem z zupełnie innej perspektywy. Widzę więcej, wyraźniej, dalej.

Cieszę się, że jestem właśnie w tym miejscu i czasie swojego życia. Zamyślona, wyciszona, uspokojona, pogodna, radosna.

Najlepsze przychodzi samo...


1.941. Wiosna

I moja i Męża oddzielna (oraz samodzielna) wizyta w dwóch różnych przychodniach uwieńczona została powodzeniem. Szybko, bezboleśnie, bezstresowo i spokojnie.

Dyrektor Wykonawczy dostał zalecenie ponownego kontaktu z psychiatrą dopiero po konsultacji neurologicznej, na którą umówiony jest w pierwszej połowie grudnia. Na ten moment bowiem od strony psychiatrycznej wszystko jest w jak najlepszym porządku, co potwierdziły wyniki EEG i wcześniejsze testy psychologiczne.

Jeśli o mnie chodzi - trafiłam na przesympatyczną lekarkę, która bardzo dokładnie zrobiła mi USG. Jako że była to osoba niezwykle kontaktowa, na bieżąco wypytywałam ją o to co widzi na monitorze, bo ja jestem z tych lubiących wiedzieć co i jak. Wręcz prosiłam ją, by mówiła mi prawdę - nawet tę najgorszą.

Okazało się, że póki co nie mam się czym martwić, gdyż wysyp torbieli w obu piersiach nie jest niepokojący, ponieważ wydają się to być zmiany łagodne. Wskazane jest jednakże wykonanie biopsji, żeby mieć stuprocentową pewność, lecz także by ściągnąć płyn i tym samym ulżyć mi w cierpieniu noszenia kamieni w staniku.

W przyszłym tygodniu wracam więc do gabinetu onkologa, który (mam nadzieję) wręczy mi kolejne skierowanie. Potem znowu wyznaczanie terminu, następnie biopsja i oczekiwanie na jej wynik. Bardzo bym się cieszyła, gdybym jeszcze w tym roku wiedziała czy mogę z ulgą odetchnąć pełną piersią, a właściwie obiema.


wtorek, 18 listopada 2014

1.940. Kotwica

Uciekać, brudne, nieuczciwość, oszustwo, psują ludzi, boję się, problemy, lęki, troski, zmartwienia, smutek, wyzysk, łapówka, korupcja, kradzież - właśnie takie skojarzenia natychmiast przychodzą mi do głowy na myśl o pieniądzach.

Czarownica jest niezwykła, choć dokładnie to samo z jej ust słyszę na swój temat. Wczoraj przymiotnik ten został przez nią wymieniony nawet kilka razy w odniesieniu do mojej osoby.

Niezwykłość tej kobiety polega na wyczuwaniu, odczuwaniu, pokazywaniu, wyłapywaniu i wskazywaniu mi tej samej kwestii, lecz z zupełnie innej strony, którą ona widzi wyraźnie, a której ja nie dostrzegam.

Najpierw spośród siedemdziesięciu (!) różnych wartości miałam wybrać tylko siedem (!), które są dla mnie najważniejsze. To był naprawdę ciężki orzech do zgryzienia, a ja czułam się jakbym strzelała do własnych dzieci, zabijając je z zimną krwią jedno po drugim.

Wiara, rodzina, wiarygodność, rozwój, harmonia, pasja oraz niezależność - tak przedstawia się moja siódemka. Jej kolejność nie jest absolutnie przypadkowa.

Najbardziej kulejącym ogniwem tamtego łańcucha jest niezależność (biorąc pod uwagę jej finansowy aspekt). Gdybym czuła się niezależna materialnie, miałoby to dobroczynny wpływ na osiągnięcie przeze mnie stanu większej harmonii, a także pozytywnie przyczyniłoby się do mojego rozwoju.

W tym miejscu wracamy do punktu wyjścia tej notki, czyli pieniędzy, które dla mnie są samym złem, więc wysyłam w świat sygnał, że ich nie chcę i dlatego cierpię na ich brak. Dobra wiadomość jest taka, że przekonania można zmienić.

Tu potrzebna jest fachowa pomoc oraz interwencja Czarodzieja, który swoimi metodami pracy sprawi, że mój mózg zacznie kojarzyć pieniądze jako coś dobrego oraz pożądanego. Dopiero wtedy moja trenerka będzie w stanie ze mną pracować na pełnych obrotach.

Mam świadomość źródła problemu, którego korzenie sięgają oczywiście aż do dzieciństwa. W pamięci pojawiają się konkretne sytuacje i zdarzenia, które wywarły na mnie tak silny wpływ. Ale to już temat na sesję z moim terapeutycznym guru.

Pieniądze są kotwicą, która mnie trzyma, ogranicza i blokuje, nie pozwalając wypłynąć na pełne morze. Za kilka dni mam nadzieję się jej pozbyć.


1.939. Rozdział

Oto i opis badania EEG Dyrektora Wykonawczego:


Plus kilka kartek A4 takich wykresów:


Jutro znowu mamy rozdział kościoła od państwa, czyli każde z nas wybiera przeciwny kierunek - Mąż do psychiatry z powyższym wynikiem, a ja na USG piersi.

poniedziałek, 17 listopada 2014

1.938. Walczę

Nosa z domu dzisiaj nie wyściubiam. Siedzę, myślę i działam. Telefony, rozmowy, pomysły, zdarzenia. Trzy razy dziennie laurka. Jest tak, jak ma być.

Za kilka godzin czwarta już sesja coachingowa. Jestem podekscytowana, gdyż trenerce podoba się mój cel, co mnie cieszy, bo trochę obawiałam się, że dostanę obuchem w głowę albo wiadro lodowatej wody na głowę.

Jak mierzyć, to wysoko. Jak grać w jednej drużynie, to z najlepszymi.


niedziela, 16 listopada 2014

1.937. Czapki na głowy

Karmienie kaczek w parku, które wymyślił nam dzisiaj Mąż odbyło się w tempie iście ekspresowym i bez jakiegokolwiek celebrowania tej chwili. Wiatr był tak silny, że bałam się o swoją głowę, bo oczywiście wyszłam z domu bez czapki, czego praktycznie od razu pożałowałam.

A nakrycie głowy mam fajne, ciepłe i w miarę luźne, by nie ściskało mojego dość sporego obwodu - okazało się, że razem z Dyrektorem Wykonawczym możemy nosić ten sam rozmiar. Zatem od jutra na zewnątrz będę prezentować się jak na załączonym obrazku.


1.936. Zadania domowe

Przed chwilą wysłałam mail do Czarownicy z listą swoich życiowych sukcesów, które miałam wypisać jako zadaną mi przez nią pracę domową przed jutrzejszą sesją coachingową. Ostatnio sporo miałam do odrobienia w domu.

W ramach kuracji RTZ trzy razy dziennie przez najbliższe dziewięć tygodni aplikuję sobie czytanie laurki, której sporządzenie (obok kilku innych rzeczy) zajęło mi trochę czasu. Już w nowym roku okaże się czy sekret zadziała.

"Kiedy uczeń jest gotowy, pojawia się nauczyciel" - jakże prawdziwe (po raz kolejny) okazuje się to zdanie w odniesieniu do mojego życia...


sobota, 15 listopada 2014

1.935. We mgle

Chyba już dawno nie zdarzyła mi się taka sytuacja, że wzięłam ze sobą aparat i nawet nie wyjęłam go z torby. Mgła, mgła i jeszcze raz mgła - to ona jest winowajczynią i kierowniczką zamieszania.

Nie było zdjęć okolicy, której gołym okiem nie byłam w stanie dojrzeć. Było za to cudowne spotkanie ze świeżo poznaną znajomą, jej mężem oraz dwójką ich dzieciaków.

Godzina w jedną stronę i godzina w drugą stronę. Naprawdę warto było spędzić ten czas w autobusie, by potem pobyć, porozmawiać i posiedzieć w towarzystwie absolutnie wyjątkowych ludzi.

W ramach świeżej dostawy słońca aplikuję ostatnio uchwycone w kadrze liście i kwiaty szczawika trójkątnego, który ani myśli przestać wypuszczać nowe pędy, a zamiast tego zapaść w sen zimowy.


1.934. Podsumowanie

Trochę żartobliwie, trochę przewrotnie, trochę z przymrużeniem oka, ale i trochę prawdziwie - poniżej (w ogromnym skrócie) małe podsumowanie trzydniowych warsztatów.





W takich miejscach można spotkać ludzi podobnych do siebie - absolutnie wyjątkowych, poszukujących swojej drogi i celu w życiu, zainteresowanych własnym rozwojem, nie uciekających od prawdy o sobie. Tak było i tym razem.

Za chwilę rozwieszę pranie, Mąż wróci ze sklepu, wspólnie zjemy drugie śniadanie, wypijemy kawę. Potem wyjdziemy z domu i wsiądziemy w autobus, który zawiezie nas na wieś - do domu kogoś, kogo poznaliśmy na tamtym kursie. Osoby, która jest żywym dowodem i namacalnym świadectwem działania sekretu.

piątek, 14 listopada 2014

1.933. Cel

Gdzie byłam jak mnie tu prawie nie było? Tam, gdzie można się czegoś rozwojowego dowiedzieć o sobie i zrobić coś ze swoim myśleniem, by zamienić je na zdrowe.

Dla odmiany już nie solo, lecz w duecie z Mężem - był to nasz pierwszy (i na pewno nie ostatni) małżeński raz na takich warsztatach.




Zaobserwowałam pewną prawidłowość, że od jakiegoś czasu (czyli od początku tego roku kalendarzowego kiedy zaczęłam się szkolić) gdziekolwiek nie pójdę po tak zwaną wiedzę, wybieram się tam z innymi oczekiwaniami, a wychodzę z czymś zupełnie odmiennym.

Najciekawsze jest to, iż owa odmienność okazuje się być lepsza od tego, czego na wstępie oczekiwałam. Zdradzać wielu rzeczy nie zamierzam, bo wytłumaczyć tego nie sposób. Kto był, ten wie. Kto nie był, nie zrozumie dopóki czegoś takiego nie przeżyje i nie doświadczy na własnej skórze.

RTZ (Racjonalna Terapia Zachowania), Maxie Maultsby, Terapia Simontonowska, Carl Simonton, Mariusz Wirga - polecam i zachęcam do zapoznania się z tymi nazwiskami i pojęciami.

Powiem tylko jedno - sekret działa. Mam cel - wiem już co chcę robić. Wiem gdzie chcę to robić. Wiem z kim chcę to robić. Mam wokół siebie ludzi, którzy mogą (i chcą) mi w tym pomóc - Czarodziej, Czarownica i Mąż. Do tego zacnego grona niebawem dołączy jeszcze Szamanka.

A teraz zmykam odrobić pracę domową, czyli napisać porządną laurkę; wyrazić wdzięczność; skoncentrować się na swoich umiejętnościach i zasobach; zadbać o siebie i zająć się tym, co sprawia mi radość.

czwartek, 13 listopada 2014

1.932. Słabość

Książki, czyli jedna (druga to oczywiście kolczyki) z moich ogromnych słabości. 

Rozpakowywanie zawartości paczki, na której zawartość czekam z utęsknieniem i niecierpliwością przynosi mi chyba tyle samo radości, ile dzieciakom rozrywanie kolorowych papierów, w które opakowane są prezenty leżące pod choinką.

Dużo dobrej lektury na nadchodzące długie wieczory. Część tylko dla mnie, ale znajdzie się również kilka dla Męża.




środa, 12 listopada 2014

1.931. Tuż przed

Jako że od kilku dni w głowie przegrzewają mi się zwoje mózgowe, a proces myślowy poważnie się zapętla, czuję się jak pomysłowy Dobromir tuż przed znalezieniem rozwiązania.

Mam genialnych nauczycieli i zarazem wspaniałych ludzi wokół siebie w osobach Czarownicy i Czarodzieja. Jest również mój ukochany Mąż - źródło miłości i spokoju.

Dzięki ich obecności w moim życiu (i konsekwencjom jakie ona ze sobą niesie) coraz śmielej i odważniej wchodzę na tę mniej uczęszczaną drogę...


wtorek, 11 listopada 2014

1.930. Przemijanie

Zamiast botków założyłam dziś trampki. Pod kurtką miałam tylko cienką bluzkę. A i tak się trochę zgrzałam. Mąż też się spocił, ale w jego przypadku wychodzi z niego osłabienie przeziębieniem.

Kaczki urządzały sobie zawody w pływaniu i chlapaniu wodą, pszczoły fruwały z kwiatka na kwiatek, a kawki i gawrony poszukiwały żywych smakołyków we wciąż zielonej trawie pokrytej liśćmi.




Listopad szczególnie kojarzy mi się z przemijaniem, umieraniem, śmiercią, smutkiem i żałobą. Zostawiam więc linki do trzech filmów, polecając je tym, którzy przed trudnymi tematami nie uciekają.

1.929. O lekach

Od czterech dni piję codziennie po łyżeczce oleju z wiesiołka. Dobre to nie jest, ale da się przełknąć. Grunt to nie obijać o zęby (jak mawia Mąż), a co ja zwykle czynię z czymś, co mi nie smakuje. Taki paradoks.

Od wczoraj raczymy się (wspólnie z Dyrektorem Wykonawczym) łyżeczką pierzgi w miodzie, którą dostaliśmy już jakiś czas temu w prezencie. Na czczo. Słodkie, gęste, prawie czarne jak smoła. Ponoć pomaga, więc próbujemy.



Głos Rozsądku jest przeziębiony. Drapie go w gardle (aplikuję mu tabletki do ssania, Amol oraz imbir z miodem i cytryną), ma katar (łyka rutynę i zużywa całą masę chusteczek higienicznych). Schodzi z niego stres związany z pracą. Prawie zawsze tak ma na początku urlopu.

Skutecznie psuję mu humor jojczeniem o jego wciąż rosnącej wadze - obecnie 85 kg. Oponka i boczki wylewają się ze spodni, które wydają się być za ciasne, a przecież niedawno jeszcze były w sam raz.

Pogoda piękna. Słońce świeci i przygrzewa mocno przez szybę. Wyganiam lenia z Męża, by niebawem wyjść z domu i pójść na długi spacer, który obojgu nam dobrze zrobi. Naturalne i darmowe lekarstwo.

poniedziałek, 10 listopada 2014

1.928. Listopadowo

Niby listopad, a ciepło, słonecznie i bardziej wiosennie niż jesiennie - przynajmniej jeśli chodzi o temperaturę. Chociaż na kasztanowcach widać pąki, jednakże reszta roślin usycha, więdnie i traci świeżość kolorów.

Poszliśmy z Mężem na spacer. Na skwerek, do parku i na cmentarz. Dyrektor Wykonawczy był w swoim żywiole - siedząco lub chodząco kontemplacyjnym, podczas gdy ja mogłam wreszcie pstrykać, pstrykać i pstrykać.









1.927. Egotyzm

"Egotyzm (łac. ego – ja) – przesadne kierowanie zarówno własnej, jak i cudzej uwagi na siebie samego, nieustanne myślenie o sobie i nadmierne zajmowanie się własną osobą (niezależnie od tego, czy jest ono pozytywne, czy negatywne) przy jednoczesnym zajmowaniu swoją osobą całego otoczenia"źródło.

Powyższa definicja dokładnie, precyzyjnie i stuprocentowo określa zachowanie naszej sąsiadki. Mąż spotkał ją przypadkowo w sobotni poranek po jakichś trzech tygodniach braku kontaktu. Czy coś się zmieniło? Absolutnie nie - dowód.

Moja ostatnia rozmowa telefoniczna z wyżej wymienioną była kolejną próbą manipulacji z jej strony. Manipulacji, w którą nie dałam się wkręcić.

- Nie mam chleba, a muszę ojcu zrobić śniadanie.
- Mogę ci go kupić nie wcześniej niż za pięć godzin, bo wtedy dopiero będę wracać do domu.
- Tyle to ja nie mogę czekać, bo ojciec jest głodny.
- Trudno, nic ci nie poradzę.
- A mąż?
- Mąż jest w pracy, więc też z niej nie wyjdzie i nie pójdzie do sklepu po chleb.
- No tak. Jak zwykle nie ma mi kto pomóc. Chyba sama będę musiała się ubrać i wyjść z domu.

W notce Oczy szeroko otwarte zawarłam chyba wszystko, co miałam do powiedzenia w tej kwestii. Dyrektorowi Wykonawczemu też się ulało, o czym również nie omieszkał wspomnieć w poście na swoim blogu.

Choroba chorobą, współczucie współczuciem, pomoc pomocą, ale ewidentne pretensje o brak zainteresowania to już przegięcie. Szczególnie, że pochodzą z ust kogoś, kto non stop powtarza jedno słowo - ja, ja, ja...