Tydzień temu była upalna niedziela - dzisiaj zimno jak nie wiem co. Tydzień temu Mąż miał katar i był przeziębiony - dzisiaj ja jestem pociągająca i zasmarkana.
Niby nic się nie dzieje, ale jednak parę spraw jest w toku. Część zmieniam, nad innymi usilnie pracuję, niektóre wciąż czekają na decyzję.
Zrezygnowałam z uczestnictwa w kursie PJM u jednego organizatora, ale złożyłam wniosek o rozpoczęcie nauki u innego. Potrzebuję znajomości słów codziennego użytku, a paradoksem jest, że po 60 godzinach stopnia podstawowego wciąż nie umiem zamigać "do widzenia", czy spytać "co słychać?" za to w programie jest "nakładca", "prezydium" oraz inne nieprzydatne wyrazy. Czary goryczy dopełniło obowiązkowe nagrywanie bajek i rozpowszechnianie ich w sieci, a na takie działania absolutnie nie wyrażam zgody.
Tak się składa, że mam głuchych sąsiadów. Ostatnio odważyłam się zamigać do sympatycznej sąsiadki, która bardzo się z tego faktu ucieszyła. Chętnie bym ją odwiedziła czy zaprosiła do siebie, ale niby jak mam to zrobić skoro brakuje mi podstawowych słów? Po rozmowie z pewnym tłumaczem i nauczycielem PJM tylko utwierdziłam się w słuszności decyzji, którą wcieliłam w życie tuż po tamtej telefonicznej konwersacji. I nawet jeśli przyjdzie mi poczekać kilka miesięcy na rozpoczęcie nauki dla średniozaawansowanych, to warto, gdyż mam gwarancję prowadzącego co do zakresu słownictwa, a także braku bajek, czy obowiązkowego nagrywania i rozpowszechniania owych nagrań.
Nadrabiam zaległości jeśli chodzi o pisanie Pantokratora. W ubiegłym tygodniu aż dwa razy byłam na zajęciach (normalnie są tylko raz), bo jestem w tyle w porównaniu do reszty grupy. Opuściłam w sumie dziewięć godzin, a to naprawdę przekłada się na opóźnienie. Ale dam radę - już jestem na dobrej drodze.
Niebawem powinna domknąć się także sprawa puzzli, ale dopóki nie zawisną na ścianie, nic więcej na ten temat nie napiszę.
Angielski z Czarnulą owocuje coraz większym zasobem obcych słów dla niej i większą swobodą w komunikacji, a coraz to nowszymi smakołykami obiadowymi i deserowymi dla mnie i Dyrektora Wykonawczego.
A w temacie konsumpcyjnym będąc - wczoraj zjedliśmy u mamy pyszne mielone z młodymi egipskimi ziemniakami oraz buraczkami. Dla Męża oczywiście w wersji z koperkiem, którego ja od dziecka szczerze nie znoszę.