Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 26 kwietnia 2016

2179. Wiszą!

Gdyby w życiu wszystko zależało tylko od nas samych byłoby łatwiej, prościej, pewniej, solidniej i szybciej. A że tak nie jest (bo się najnormalniej w świecie nie da), więc czasem trzeba poczekać na rozwój wydarzeń.

Mąż stanął na wysokości zadania jeśli chodzi o wybór obu płyt do własnoręcznie przez nas wykonywanej antyramy. Wierzchnia - plexi oraz spodnia (ta, na którą mieliśmy przyklejać puzzle) - bubble o strukturze plastra miodu.


Zanim Dyrektor Wykonawczy je zamówił, przetestowałam koncepcję klejenia na małej próbce. Do wyboru mieliśmy dwa kleje. Polimerowy odpadł od razu - śmierdzi niemiłosiernie, ciągnie się jak glut, bardzo długo schnie, a co najważniejsze - rozpycha puzzle od środka i sprawia, że puchną.


Genialnym wyborem (dzięki Mona za fachowe rady) okazał się najzwyklejszy Magic. Bezzapachowy, świetny w aplikacji, po wyschnięciu z białego zamienia się w przezroczysty, łatwy do zrolowania w razie nadmiaru i jeszcze łatwiejszy do zmycia z rąk i pędzla.


Pierwszą koncepcją było naklejanie puzzli na specjalną folię, a dopiero potem przyklejenie folii na płytę. Pomysł upadł, gdyż żaden klej nie był w stanie dać rady owej folii - co widać na próbkach.


Drugą koncepcją było przenoszenie puzzli za pomocą specjalnej taśmy transferowej. Tego pomysłu też nie wcieliliśmy w życie.


Trzecia związana była już z samym mocowaniem antyramy na ścianie. Specjalne rzepy montażowe również się nam nie przydały.


Płytę bubble Mąż dostał w prezencie od jednego dostawcy za dobrą dotychczasową współpracę. W ten sposób nie musieliśmy wydawać 250 złotych, bo tyle kosztuje taka przyjemność - oczywiście po kosztach, bez VAT-u. Plexi również została nam podarowana przed drugiego dostawcę. Jej cena to około 120 złotych - też po kosztach i bez VAT-u.

Ludzie na wieść o tym do czego Dyrektor Wykonawczy potrzebuje prywatnie takich wielkich płyt robili oczy jak pięciozłotówki, na chwilę odbierało im mowę, a potem reagowali bardzo pozytywnie i pomocnie.

Po pewnych logistycznych problemach z drugim człowiekiem oraz transportem, obie płyty stały już pod ścianą kawalerki 15. kwietnia - w piątek.


Chciałam sobie życie ułatwić i cały proces przygotowawczy przyspieszyć, więc za pomocą linijki oraz ołówka zaczęłam rysować ramkę na stojącej płycie. Skończyło się to dość krzywo, bo płyta się chwiała i wyginała, a zaznaczanie czegokolwiek bokiem i w pośpiechu nie jest wskazane. Pomyliłam się też w obliczeniach i pozaznaczałam wszystko na odwrót. Po mozolnym wycieraniu gumką śladów ołówka usiadłam na krześle i w spokoju narysowałam plan.


W międzyczasie zakupiłam klipsy do antyramy - potrzebowaliśmy ich kilkadziesiąt, więc od miłej pani dostałam dziesięciozłotowy rabat.


Przydała się na też miarka Męża oraz niewykorzystany przeze mnie pędzel, który był w komplecie pędzli do pisania ikon - genialnie sprawdził się przy nakładaniu kleju.



W ubiegły piątek zmuszeni byliśmy z Dyrektorem Wykonawczym przemeblować nasz jeden pokój. Sofa została przepchnięta w linii prostej pod ścianę, a stół wylądował na środku. Na nim położyliśmy płytę. Na podłodze wciąż mieliśmy cztery płyty z puzzlami. 


We dwoje, z leżącą na stole płytą i miarką w dłoni o wiele łatwiej było nam odmierzyć potrzebną ramkę, w której miały zmieścić się wszystkie puzzle.



Potem rozpoczął się proces przenoszenia elementów z podłogi na stół. Mozolny, długotrwały i bardzo bolesny (mój kręgosłup i lewe kolano coś o tym wiedzą).




Mąż sprawdził czy wszystko idzie zgodnie z planem i poszedł do pracy, a ja zostałam sama na placu boju. Dopiero po pewnym czasie wpadłam na pomysł zsunięcia jednej ćwiartki na płytę, bo schylanie dało mi się we znaki. No i zamiast stać, siadłam sobie na stołku. Od razu lepiej. Ale i tak prawie siedem godzin zajęło mi przenoszenie i przyklejanie pierwszej połowy obrazu.








Po powrocie Dyrektora Wykonawczego przystawiliśmy stół do komody, żeby przyklejone puzzle nie wyginały i tak giętkiej płyty.


Sobotnie naklejanie odbywało się już w duecie - to znaczy każdy robił to, co mu wychodzi najlepiej. Ja zajęłam się puzzlami, a Mąż dbał bym coś jadła i piła w trakcie. Bogatsza o doświadczenie poprzedniego dnia, zsunęłam kolejną ćwiartkę na płytę, by się niepotrzebnie nie schylać.








Dyrektor Wykonawczy chciał usprawnić moją pracę, więc zaczął przyciskać i dopychać poszczególne elementy, ale niezadowolona z efektów, dałam mu do zrozumienia, żebyśmy jednak nie wchodzili sobie w drogę.




Druga połowa poszła znacznie szybciej - niecałe pięć godzin i ostatnia porcja puzzli została przyklejona.



Wtedy, po raz pierwszy, oboje zobaczyliśmy wreszcie całość, która do tamtej pory była jedynie dostępna w czterech częściach. Zakończenie pracy świętowaliśmy kieliszkiem białego wina.



Stojące pod ścianą, wypożyczone przez Męża z pracy cztery (ciężkie jak nie wiem co) płyty zabrał jeszcze tego samego wieczoru kolega jadący samochodem na nocną zmianę do firmy. A my mogliśmy iść spać z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.

W niedzielę odpoczywaliśmy i bawiliśmy się w chowanego. Mieliśmy bowiem okazję przypomnieć sobie czasy dzieciństwa i kryjówkę pod stołem. Umiejętność wchodzenia przodem, a wychodzenia tyłem przydała się nam podczas wyjmowania ubrań z komody.



Posiłki (z chwilowego braku stołu) jedliśmy na parapecie okiennym, wśród kwitnących i zielonych kwiatów, w towarzystwie zaglądającej do nas pary sierpówek, które kilka razy dziennie sprawdzały postęp prac.



Na poniedziałek Mąż wziął sobie urlop, by zająć się wycinaniem otworów w płycie w celu zamocowania w nich klipsów do chałupniczej antyramy. Ale najpierw na spodnią płytę położyliśmy plexi i zdarliśmy z jednej jej strony chroniącą przed zarysowaniem folię.




Jako że dość kiepsko szło Dyrektorowi Wykonawczemu odmierzanie odległości od spodu, wykonaliśmy operację odwracania płyty, co tylko upewniło nas, że puzzle się nie odklejają.







Zanim zdecydowałam się na zakup puzzli myślałam, że jak już je ułożę, to postawię na komodzie. Właścicielka mieszkania, która w międzyczasie dwukrotnie była u nas i podziwiała obraz na bieżąco od razu zdecydowała, żebyśmy wiercili dziury w ścianie i powiesili antyramę. Skoro mieliśmy jej zgodę i błogosławieństwo, pozostało tylko znaleźć kogoś, kto ma wiertarkę, sprawne ręce, trochę wolnego czasu i nie skosi nas jak za zboże.

Koledzy Dyrektora Wykonawczego choć obiecywali gruszki na wierzbie, nie stanęli na wysokości zadania już wcześniej. Dali plamę z klejem (nie odróżniając polimerowego od akrylowego), transportem płyt i jakąkolwiek chęcią pomocy, więc zaczęłam poszukiwania wśród swoich znajomych.

Jeden SMS do kolegi poznanego podczas kursu PJM zaowocował doskonałą, terminową, solidną i fachową współpracą. Symboliczne 10 złotych za benzynę oraz butelka wysokoprocentowego trunku dla niego i żony załatwiły sprawę w trzy kwadranse - włączając w to wypicie filiżanki herbaty i chwilę pogawędki.

Trzy otwory przewiercone przez obie płyty oraz trzy otwory w ścianie i można wieszać.




Jeszcze tylko uroczyste zdarcie ochronnej folii i gotowe. 


Z obawy czy aby nie spadły kilkakrotnie budziłam się w nocy. Ale wciąż wiszą.

62 dni układania
2 dni klejenia
1 dzień montażu
9120 elementów puzzli - waga około 4 kg
płyta bubble - waga około 5 kg
płyta plexi - waga około 7 kg
68 klipsów do antyramy
7,5 tubki kleju Magic

Chętnych do obejrzenia krótkich filmików poglądowych z zakresu przenoszenia oraz klejenia puzzli zapraszam na FB.