Usiedliśmy sobie wczoraj wieczorem z Mężem i obejrzeliśmy naszą płytkę DVD ze ślubu. Pomimo siedmiu lat, jakie upłynęły od tamtego dnia, oboje mieliśmy łzy w oczach podczas oglądania paru scen.
Tak jak powiedział w którymś momencie kazania nasz ulubiony ksiądz - nie musieliśmy brać na siebie zobowiązań, jakie niesie ze sobą ślub kościelny. Byliśmy przecież małżeństwem cywilnym i mogliśmy nim pozostać. Ale z jakiegoś powodu nie wyobrażaliśmy sobie innej możliwości.
Nie dla tradycji, nie dla białej sukni, nie dla wesela, nie dla prezentów, nie dla rodziny. Dla samych siebie - z wiary, z przekonania, z potrzeby i z podszeptu serca.
Sporo zaproszonych przez nas gości nie pojawiło się w kościele. Spośród tych, którzy byli wtedy z nami, z większością nie mamy już żadnego kontaktu. Zastanawialiśmy się dlaczego tak się stało. Doszliśmy do tego samego wniosku.
Jesteśmy dziwni. Bo nie mając domu, mieszkania, samochodu, kredytu, telewizora i całej masy innych rzeczy materialnych, mamy coś, czego nie da się kupić za żadne pieniądze tego świata. W oczach wielu jawimy się jako ci, którzy nie mają nic. A my i tak wiemy, że mamy wszystko. Absolutnie wszystko. Bo to kwestia wartości i priorytetów.
Jesteśmy prawdziwymi szczęściarzami, że trafiliśmy właśnie na siebie i pomimo ogromu przeciwności, z jakimi przychodziło nam się nieraz zmierzyć, ku zdumieniu i zdziwieniu co poniektórych osób, my wciąż się kochamy, wspieramy, rozmawiamy, ufamy i dobrze się rozumiemy.
Od czasu podjęcia decyzji o ślubie kościelnym, Bóg jest dla nas zawsze na pierwszym miejscu - tak staramy się żyć, choć będąc zwykłymi ludźmi, popełniamy błędy, potykamy się, ale niestrudzenie idziemy razem tą jedną, najlepszą dla nas, drogą.
Ot i cała tajemnica naszego małżeńskiego szczęścia.