Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 9 maja 2016

2184. Małe?

W majowy długi weekend uprałam chyba wszystko, co było możliwe. Pralka zajęła się kołdrami, poduszkami (ta mężowska schła prawie tydzień), poszwami, poszewkami, prześcieradłami, ręcznikami i kocami. Wiatr przyspieszył wysychanie, w którym jednego dnia nie przeszkodził mu nawet spory deszcz z nie wiadomo skąd nadciągającej chmury. Stałam sobie wtedy w bramie, w otoczeniu innych do mnie podobnych zaskoczonych opadami ludzi bez parasola, zastanawiając się nad losem pozostawionego (bez pańskiego oka) na balkonie prania.

Jest cudnie. Maj. Słońce, wiatr i przelotne deszcze. Bzy pachną obłędnie. Dzisiaj czułam je wyjątkowo silnie. Wdychałam na zapas. Podobnie z widokami. Kwitnące drzewa i krzewy przesłaniają mi wszystkie nieciekawe obrazki. Baleriny, w których chodzę sprawiają, że dosłownie czuję każdy kamyk pod stopami.

Kieliszek czerwonego wina z wyczuwalną nutą suszonych śliwek. Wspólnie obejrzany film. Kawa z mlekiem. Msza, a po niej koncert muzyki poważnej w kościele. Na koniec dnia zapierający dech w piersiach zachód słońca.

Spokój ciała i ducha. Ogromna ulga i głęboki oddech. Nie miotam się, nie walczę, nie robię nic na siłę. Odpuszczam jeśli czuję jakąkolwiek presję. Daję sobie czas i całe pokłady cierpliwości. Celebruję uważność - praktycznie chyba w każdej dziedzinie.

Im dłużej mieszkamy tylko we dwoje z Mężem, tym lepsze mamy relacje z moimi rodzicami. W sobotę wybrałam się z mamą na zakupy - nawet sama jej to zaproponowałam. I było całkiem fajnie. Rodzicielka potrzebowała paru rzeczy, a jedyne wyzwanie, jakiemu stawiałam czoła, polegało na powstrzymywaniu jej od chęci kupienia mi butów, bluzek, sukienek, spodni, kapci, prześcieradła i jeszcze kilku przedmiotów, które znalazły się w zasięgu jej wzroku, a których ani nie chciałam, ani nie potrzebowałam. Udało się, choć słyszałam pełne żalu: "to ja chcę ci coś kupić, a ty nic nie chcesz"...

Zauważyłam u siebie bowiem coś, co mnie cieszy, czyli konkretne oczekiwania, których się trzymam podczas jakichkolwiek zakupów ubraniowych. Dobrze wiem czego potrzebuję - w jakim to ma być fasonie, kolorze, z jakiego materiału i za jaką cenę. Dzięki temu nie przeżywam rozczarowań, unikam przypadkowości i dobrze się czuję w tym, co mam na sobie.

Ostatnio, podczas wizyty w galerii handlowej, kiedy to Dyrektor Wykonawczy mierzył buty, po raz kolejny uśmiechnęłam się sama do siebie na myśl, że kiedy miał na nogach tę właściwą parę, było to widać jak na dłoni - choćby po sposobie chodzenia. I mimo że weszliśmy do sklepu z zamiarem kupna zupełnie innych butów, na miejscu okazało się, że ani nie są one wygodne, ani w ogóle nie pasują do mojego Męża.

Ubranie, a nie przebranie (no chyba że z okazji jakiejś balowo-karnawałowej okazji) to podstawa. Wygoda, luz, komfort, naturalność i prostota najlepiej się u nas sprawdzają. Taka jest właśnie wyszperana przeze mnie w lumpeksie nowa koszula dla Głosu Rozsądku - len z bawełną, długi rękaw, drobne biało-niebieskie pionowe paseczki. Wygląda w niej świetnie i tak samo się czuje.