Gdyby ktoś mnie zapytał z czym miałam największą trudność przy pisaniu ikony, bez wahania odpowiedziałabym, że z wydobywaniem cieni na twarzy, szyi i dłoniach. Niby wiem o co chodzi, ale zrobić tego na swojej desce nie umiem. I ani poświęcony czas, ani włożona praca nie zastąpią braku talentu plastycznego. Ale przynajmniej spróbowałam.
Wreszcie pojawiają się uszy, usta przybierają odcień czerwieni, oczy nabierają koloru, a spojrzenie blasku, włosy zyskują dodatkowe dwa kosmyki na czole, a palce obu dłoni mają już paznokcie. Bez wątpienia to jeden (drugim była księga, a trzecim złocenie) z moich ulubionych momentów podczas pisania ikony.
Dokładnie smaruję deskę klejem (starannie omijam zarysy Pantokratora), a w międzyczasie przygotowuję płatki złota (tu przydaje mi się doświadczenie puzzlowe). Potem druga warstwa kleju, chwila na jego podeschnięcie i delikatnie przesuwam płatki, jednocześnie przyklejając je do deski, a następnie wygładzam miękkim pędzlem. Teraz wystarczy jedynie pozbyć się nadmiaru złota i gotowe.
Przykryta z wierzchu ikona leżakuje w zamkniętej szafce do następnych zajęć, podczas których namaluję aureolę oraz inne detale widoczne jeszcze na desce posmarowanej klejem. Ich zarys pięknie przebija się spod złocenia. A wszystko odbędzie się w białych rękawiczkach, bo złota absolutnie nie wolno dotykać palcami.