Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 7 czerwca 2016

2193. MŻ

Jest gorzej niż myślałam. Waga nie kłamie. Lustro też nie. Co z tego, że moje BMI twierdzi co innego, skoro sama dobrze widzę jak jest. A przede wszystkim jak się czuję...


U Męża jeszcze lepiej... I tak dodałam mu te dwa centymetry, o które od lat się sprzeczamy, bo uparcie twierdzę, że ma 170 cm wzrostu i ani milimetra więcej. Co prawda jakoś trudno byłoby mi wyobrazić sobie Głos Rozsądku o wadze 55 kg (najmniej ważył bowiem około 80 kg), ale te 10 kg i tak robi ogromną różnicę.


Najpierw sama zaczęłam przymierzać ubrania z szafy. Jedna spódnica i sukienka za małe. Tak, tak - wiem, że pewnie skurczyły się w praniu, ale żarty na bok. Ileś tam pożartych czekolad oraz innych słodkich rzeczy nie wyparowało w cudowny sposób, tylko weszło centymetrami (szczególnie w dolne partie ciała) i jest jak jest.

Potem próby dopięcia guzików oraz zasunięcia suwaków podjął się Mąż. Dwie koszule i trzy pary spodenek okazały się być za ciasne. Zbyt mało ruchu w stosunku do zbyt dużej ilości jedzenia, siedzący tryb życia i na wyniki długo nie trzeba było czekać.

Najgorsze jest, że jedno kusi drugie. Albo ja Dyrektora Wykonawczego namawiam do złego, albo on mnie. Problemem jest cukier, którego spożywamy zastraszające ilości. Puste kalorie, które nic nie wnoszą - oczywiście poza niepożądanymi skutkami ubocznymi w naszych biodrach, boczkach i brzuchach.

Mąż żartuje sobie ze mnie. O - choćby taka telefoniczna rozmowa z wczorajszego dnia...

- Ile ważysz?
- 90, a co?
- Bo ja 75.
- I co - przejmujesz się tym?
- Tak.
- No co ty - nigdy gruba nie byłaś?
- Nie.
- No to czas najwyższy.

Mnie wcale nie jest do śmiechu. I choć na pierwszy rzut oka ratuje mnie wzrost, drugie spojrzenie dostrzeże całkowity zanik talii.

Rozwiązanie jest proste - dieta MŻ, czyli mniej żreć. Rozsądniej wybierać, kupować, jeść. Myśleć przed, by nie żałować po.

Obym miała wystarczająco dużo silnej woli, żeby dać radę ze sobą i z byciem kuszoną przez Dyrektora Wykonawczego.

Póki co oboje korzystamy z dobrodziejstw straganów, czyli raczymy się truskawkami - samymi lub w koktajlu na bazie jogurtu naturalnego. Do pierwszego w tym roku Mąż nie żałował owoców - co świetnie widać po kolorze.



Niedzielny obiad robiliśmy wspólnie. Moim wkładem była mizeria, do której zamiast śmietany użyłam wspomniany już wyżej jogurt naturalny. Pierś z kurczaka od dawna Głos Rozsądku smaży bez jakiejkolwiek panierki na niewielkiej ilości oleju. No i młode ziemniaki - prosto z wody.