Kto by pomyślał, że od fryzjerki można uzyskać porady dotyczące nie tylko pielęgnacji włosów, lecz również jedzeniowe. Kiedyś poleciła mi biedronkowe jogurty z jeżynami w szklanych słoiczkach, które wykorzystuję na zapachowe świeczki. Ostatnio powiedziała mi o nowym smaku (jabłko z cynamonem) i ponoć genialnych ogórkach małosolnych.
Skusiłam się na jedne i drugie. I - jak mawia Mąż - "piekło zamarzło", czyli ja, która nie lubię przetworzonych jabłek, po skosztowaniu zawartości słoiczka rzekłam: "pycha", a Dyrektor Wykonawczy, który nie znosi ogórków małosolnych, po spróbowaniu jednej sztuki stwierdził: "chyba wezmę sobie jeszcze jednego". A w opróżnionym wiaderku rośnie świeża bazylia.
Staram się nie zwracać uwagi na Głos Rozsądku i jego niefrasobliwość w temacie zdrowszego i mądrzejszego sposobu odżywiania. Robię za to swoje, czyli zanim coś zjem myślę i zadaję sobie pytanie o to, czy naprawdę jestem głodna, czy tylko próbuję coś "zajeść". W związku z powyższym wzrosła mi świadomość tego, co konsumuję przez cały dzień.
Ku rozpaczy Męża wrzuciłam wczoraj do kosza pół paczki czipsów - po to, by nie kusić złego. Jem maksymalnie do godziny dziewiętnastej, a potem piję wodę i zieloną herbatę - oczywiście bez cukru. Zamiast słodyczy spożywam truskawki - w porywach do kilograma dziennie.
Dzisiaj rano waga pokazała 71 kg, więc jest już mniej niż ostatnio, co mnie bardzo motywuje, bo widać efekty, a mam nadzieję, że będzie coraz lepiej, czyli że wskazówka zejdzie do 68 kg.
Dyrektor Wykonawczy spełnił wreszcie swoje marzenie o młynku do pieprzu i soli, który nie dość, że zajmuje mało miejsca i fajnie działa, to jeszcze ładnie wygląda i nie kosztował furmanki pieniędzy.
Żeby mieć święty spokój w weekend, dziś wieczorem pojedziemy tam, gdzie nie lubimy, czyli do galerii handlowej w poszukiwaniu letniego obuwia na gorące dni dla nas obojga.