Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 27 czerwca 2016

2201. Para rekonwalescentów

Podczas gdy Mąż z kolegami dojechał na miejsce "integracji", ja wraz z mamą zameldowałyśmy się w rejestracji, gdzie przed okienkiem spędziłyśmy ze trzy razy więcej czasu niż w gabinecie chirurga onkologa. Rodzicielka poszła pod nóż, a mnie (ku ogromnemu rozczarowaniu, o którym nie omieszkałam poinformować specjalistę) odprawiono z kwitkiem. Znamiona nie wymagają interwencji chirurgicznej, ale jedno powinnam pokazać dermatologowi.

Przejęłam mamę jeszcze w gabinecie, zaprowadziłam na korytarz, dałam butelkę z sokiem i chusteczkę (upał niesamowity panował na dworze i w przychodni), odczekałam dłuższą chwilę i wsadziłam do autobusu, upewniając się czy da radę sama dojechać do domu. Kiedy znalazłam się w kawalerce, zadzwoniłam, by sprawdzić czy wszystko w porządku.

Po południu koleżanka "zgarnęła" mnie w drodze z pracy i przez całe miasto przemaszerowałyśmy do niej. Nigdy więcej nie piszę się na takie atrakcje - przynajmniej nie wtedy, gdy żar leje się z nieba. Dotarłam do jej mieszkania ledwo żywa. Jak usiadłam na krześle, tak wstałam z niego dopiero bardzo późnym wieczorem.

Mąż zadzwonił prawie tuż po moim wejściu do domu - chyba ściągamy się telepatycznie, ale to nic nowego. Opowiadał wrażenia z całego dnia, a że był padnięty, więc udał się na zasłużony nocny odpoczynek. Rano przywitał mnie sms-em tuż po piątej, ale nie słyszałam, bo spałam - poza tym zawsze wyciszam telefon przed pójściem spać.

Po raz pierwszy odkąd się tu przeprowadziliśmy, byłam sama w nocy. Dziwne uczucie. Za dużo miejsca, za cicho i choć mogłam się wreszcie rozłożyć na sofie, i tak spałam tam, gdzie zawsze. Brakowało mi tych naszych małżeńskich rytualików.

W sobotnie przedpołudnie pojechałam do mamy - na mielone z ziemniakami i mizerią, ale także, by zmienić jej opatrunek, bo ojciec średnio znosi widok krwi. Piękny szew z pięcioma kokardkami - goi się wzorowo. Aż zazdroszczę - nastawiałam się na cięcie, a tu kicha...

Dyrektor Wykonawczy oprócz plecaka pełnego brudnych ubrań przywiózł kilkanaście pokaźnych siniaków (skutki gry w paintball) umiejscowionych na nogach, plecach, rękach i czole oraz wielki strup na kolanie (efekt gry w piłkę nożną). Generalnie wyglądał (i nadal wygląda) jak ofiara przemocy albo wypadku.

Głos Rozsądku brał kąpiel, a ja oglądałam na jego komórce mecz Polski ze Szwajcarią. W drugiej połowie poszliśmy na cotygodniowego loda i załapaliśmy się jeszcze na rzuty karne obejrzane z tłumem ludzi zgromadzonych przed telebimem ustawionym na rynku. Emocje sięgały zenitu, ale kto widział, ten wie.

Przeprosiłam się z kapeluszem i wachlarzem, które dołączyły do okularów przeciwsłonecznych oraz butelki wody mineralnej, razem stanowiąc niezbędny kwartet w upalne dni. Zdjęcie robiłam na leżance u chirurga - potrzebowałam czymś "zabić" czas w oczekiwaniu na mamę, która przebywała na sali obok.