Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 6 lipca 2016

2204. Kongo

Jeszcze nie tak dawno mama ze łzami w oczach pytała mnie czy będę ją odwiedzać w szpitalu. Miała na myśli ten sam szpital i ten sam oddział, na którym leżała i gdzie zmarła jej chora na raka płuc matka. Dzisiaj rodzicielka wróciła od pulmonologa, który obejrzał płytkę z TK i stwierdził, że jeśli chodzi o jego specjalizację, jest zdrowa jak ryba. Ale jak mówiłam, że dopóki nie ma diagnozy, panikowanie i roztaczanie czarnowidztwa nie jest potrzebne, nie słuchała.

Wyciągnęła mnie na targ w poszukiwaniu letnich "mgiełkowatych" bluzek. Znalazłam jej dwie, a dzień wcześniej wyszperałam jedną w lumpeksie. Za to ona uparła się, by kupić mi indyjskie sukienki. Stałyśmy tak przy straganie obleganym przez tłum kobiet z dzikim pożądaniem w oczach i sprawnymi rękami przewracającymi leżące na stołach ubrania. Jedna drugiej udowadniałyśmy swoje racje, ale w końcu skapitulowałam i wróciłam do domu ze sprezentowanymi przez mamę ciuchami.


Towarzyszący pewnej zapatrzonej i dłońmi zagłębionej w hałdę ciuchów kobiecie mężczyzna, szybkim wzrokiem obrzucił chmarę niewiast buszujących w szmatach, po czym rzucił głośno: "ale Kongo!" i oddalił się w pośpiechu w mniej ruchliwe miejsce targowiska.