Tydzień temu panował niemiłosierny upał. Pamiętam, bo znajoma zaprosiła mnie wtedy na deser (którego rozmiary przerosły nasze oczekiwania) i przepyszne cappuccino (z pianką i cynamonem) do kawiarni. To ostatnie tak mi posmakowało, że z braku funduszy na prawdziwy ekspres do kawy, razem z Mężem zakupiliśmy jedynie spieniacz do mleka i będziemy trenować robienie wzorków, gdyż pierwsza próba była spalona.
Ledwo dotarłam na umówione miejsce, bo wystarczyło wsiąść do autobusu, żeby natychmiastowo chcieć z niego się wydostać. A dzisiaj, kiedy wychodziłam z domu, założyłam skarpetki, trampki, T-shirt, bluzę, dżinsową kurtkę i szaliczek na szyję. Pogodowa ruletka, ot co!
Jako że poza okazjami takimi jak powyższa konsekwentnie trzymam się swoich żywieniowych postanowień dotyczących spożywania słodyczy, zamiast czekolad, batonów i ciastek jem owoce - szczególnie czereśnie i morele. Truskawki są na wykończeniu i kto wie czy ten koktajl nie był ostatnim w tym sezonie.
Mama powróciła do życia i zamiast narzekać, panikować i marudzić robi rundki po lumpeksach i sklepach. Zadzwoniła dziś do mnie i rozradowanym głosem wyliczyła najnowsze nabytki - dwie pary spodni, spódnica, tunika, T-shirt i bluzeczka. Nie omieszkałam jej przypomnieć, by w ferworze zakupowym nie zapomniała o jutrzejszym zdjęciu szwów u chirurga. Ale tak poważnie to bardzo cieszy mnie stan jej psychiki.