Pojawianie się w nowych miejscach wiąże się z poznawaniem wielu osób. Znajomości z niektórymi wciąż trwają - pomimo zakończenia zatrudnienia, szkolenia, warsztatów, czy innej formy mojej aktywności.
Czarnulę poznałam w pracy, a widujemy się średnio raz w tygodniu, choć ostatnio częstotliwość naszych spotkań ma tendencję wzrostową. Razem z Mężem odwiedziliśmy ją na działce, gdzie na łonie natury rozmawialiśmy, jedliśmy i odpoczywaliśmy.
Nie walczę ze swoimi myślami - pozwalam im płynąć, bo wiem, że nie zostaną ze mną na zawsze. Nie ukrywam, że pomaga mi w tym zajęcie się czymś innym - czasem nawet bardzo prozaicznym i zwyczajnym, ale skutecznym.
Pani Mama, ku mojemu ogromnemu zdumieniu, wyciągnęła mnie wczoraj do galerii handlowej (była w niej dwa razy w życiu) w poszukiwaniu butów dla siebie, a kto jej lepiej doradzi jak nie Pani Córka. Rodzicielka ma stopę malutką (34), ale udało się jej kupić sandałki w promocyjnej cenie.
Potem znowu wprawiła mnie w stan osłupienia stwierdzając, że jest bardzo głodna i chce coś zjeść, ale że wybór był zbyt duży, oczywiście odpowiedzialność za podjęcie decyzji spadła na mnie. "Zjem to samo, co ty" - oznajmiła. W piątki nie jadam mięsa, więc zamówiłyśmy u Chińczyka smażone warzywa z makaronem i surówką. "Ale się najadłam" - stwierdziła na koniec.
Wrócimy tam w tym miesiącu, ale już we troje, czyli Pan Mąż, Pani Mama i Pani Córka. Obiecaliśmy bowiem rodzicielce degustację kaczki, sajgonek i na co tam jeszcze wszyscy będziemy mieli ochotę.
A dzisiaj wybieramy się z Dyrektorem Wykonawczym na mecz.