Pierwszy raz poczułam go 22. kwietnia. Pamiętam dokładnie, bo stało się to podczas przenoszenia puzzli z podłogi na płytę - zanim jeszcze wpadłam na pomysł zsunięcia jednej ćwiartki, a nie zabierania po kilkanaście elementów w pozycji kucnij - wstań, kucnij - wstań, kucnij - wstań. I tak przez kilka godzin.
Oczywiście myślałam, że samo przejdzie. Wytłumaczenie było jasne i proste - że przeciążyłam kolano - tylko dlaczego lewe, a nie prawe albo oba? Od tamtej pory ból znikał i wracał, czasem w trakcie najprostszych codziennych czynności, jak choćby wejście do, czy wyjście z wanny. Żyliśmy jednak w symbiozie przez ostatnie kilkanaście tygodni.
W ubiegłą środę kolano dało mi w kość na tyle porządnie, że smarowałam je naprzemiennie dwoma różnymi specyfikami zalecanymi w stanach urazowych. Efekt zerowy. W sobotę doszło do tego, że jakakolwiek próba zgięcia nogi kończyła się fiaskiem i grymasem na mojej twarzy. Z prostą i sztywną nogą trudno jest klęknąć, kucnąć, czy wejść lub zejść po schodach. Trzeba było mnie widzieć jak kombinowałam, żeby usiąść i wstać.
Znajoma poradziła mi stary ludowy sposób, a mianowicie okładanie kolana kapustą. Mąż poprosił o kilka niepotrzebnych liści na stoisku z warzywami i dzielnie znęcał się nad nimi z tłuczkiem w dłoni, by puściły sok. Otulone torebką foliową, oklejoną taśmą oraz zabandażowane trzymały się mojej nogi przez całą noc.
Choć doktora Tomasza bardzo lubię, niekoniecznie mam ochotę na spotkania z nim w przychodni, ale ból był tak silny, że umówiłam się wreszcie na dzisiejszą wizytę. Myślałam, że zaordynuje mi coś do smarowania, jakieś tabletki i pogoni do domu. Owszem, dostałam receptę na piguły oraz żel, ale nie obeszło się bez badania na leżance i uciskania nogi w różnych miejscach.
Koniec końców mam skierowanie na RTG stawu kolanowego (PA i boczne), a także pozwolę sobie upuścić trochę krwi do badań (OB, morfologia, kwas moczowy, CRP, ASO i RF). Aż musiałam prosić o pomoc wujka Google, bo jak żyję tyle lat, z niektórymi skrótami jeszcze się nie zetknęłam. Mój ulubiony lekarz podejrzewa jakieś zmiany zwyrodnieniowe.
Ja, jak to ja, zareagowałam na tę wieść zdziwieniem: "rozumiem, że mam brzuch jak piłka futbolowa, ale przecież taka gruba jeszcze nie jestem, żeby mieć aż tak obciążone ciężarem stawy". "Opowiem pani dowcip" - rzekł na to doktor.
Przychodzi do lekarza kobieta z nożem w lewym kolanie, a ten ją pyta:
- Co pani robiła?
- Próbowałam popełnić samobójstwo.
- W kolano?
- No bo pisali, że trzeba wbić nóż dwa palce poniżej lewej piersi.
To mnie pocieszył!
Sama siebie rozpieszczam owocami - kto by pomyślał, że w sierpniu wciąż będę mogła kupić nasze polskie truskawki...