Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

2223. Samo życie

- Wyglądasz jak "Teraz Polska" tylko do góry nogami - stwierdził dziś rano Mąż po obejrzeniu mojego spalonego na raka karku i kontrastujących z nim białych jak mąka pleców.

Ostatnie dni obfitowały bowiem w dość wysoką temperaturę (a całkiem niedawno pisałam o wyczuwalnej w powietrzu obecności jesieni).

Pomiędzy wizytami u rodziców, robieniem im zakupów spożywczych na zapas, oklejaniem w ich mieszkaniu okien i futryn bezbarwną folią oraz specjalną taśmą w celu zabezpieczenia przed działalnością panów ocieplających i malujących blok, znaleźliśmy czas na odwiedziny u naszej zaprzyjaźnionej kociary, a także byliśmy w szpitalu, gdzie moja ginekolog zrobiła mi obowiązkowe USG (torbiel na jajniku zmalała prawdopodobnie na skutek zażywania przeze mnie Klimadynonu) i kazała ponowić badania Ca 125 i HE4 oraz przyjść za kolejne sześć miesięcy do ponownej kontroli.

Trzyosobowy dream team odbył też zaplanowaną wcześniej wycieczkę na cmentarz, który kilka lat temu zauroczył mnie i Dyrektora Wykonawczego (mnóstwem zieleni, mrowisk i wiewiórek), a teraz przypadł do gustu i mamie, która zażyczyła sobie, by jej ciało skremować po śmierci, a prochy umieścić w niszy urnowej nowego kolumbarium, którego obejrzenie było głównym celem naszego wypadu.




Nisza mieszcząca dwie urny (w sam raz dla mnie i Męża) ma 40 cm x 40 cm. Gdybyśmy mogli wybrać sobie dowolną lokalizację, wszyscy troje chcielibyśmy "zamieszkać" na drugim piętrze, z samego brzegu.

Jako że żadne z nas dwojga nie ukończyło jeszcze siedemdziesięciu lat, ani nic nam nie wiadomo byśmy byli śmiertelnie chorzy, nie możemy za życia wykupić dwuosobowego miejsca wiecznego spoczynku. Ale przynajmniej wiemy już gdzie chcemy zostać pochowani. 

Za to rodzicielka nie chce ryzykować teraz niepotrzebnego inwestowania, bo co dwadzieścia lat trzeba przedłużać użytkowanie niszy na następne dwie dekady, a przecież mając 73 lata można dożyć setki albo i więcej, więc po co tracić pieniądze.

Żeby nie kończyć tej notki w grobowym (nomen omen) nastroju dodam, iż mieliśmy też czas na słodkie przyjemności (czasem w dość osobliwych okolicznościach  przyrody) dla choćby chwilowej ochłody przegrzanego organizmu.



Korzystając z kilkudniowej obecności tak modnych food trucków, skusiłam się na degustację frytek belgijskich, których smak jednakże nie zrobił na mnie większego wrażenia. Za to Dyrektor Wykonawczy spełnił swoje marzenie o gofrze z bitą śmietaną. Ja wolałam tradycyjnego śmietankowego loda włoskiego.


O kranach i wodzie już nie piszę, bo (póki co) sprawują się bez zarzutu.