Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 31 sierpnia 2016

2224. Urokliwie

Dla takiego widoku za oknem warto było wstać o szóstej rano.


Audiobook ks. Kaczkowskiego "Samarytanin, kapelusznice i kot" pozwolił mi przetrwać podróż w ciasnym busie, w którym z racji na zbyt bliskie sąsiedztwo foteli nie byłam w stanie normalnie siedzieć.

Jednakże kiedy oczom moim ukazał się cel wycieczki, całkowicie zapomniałam o niedogodnościach i dałam się oczarować urokowi Sandomierza.

Najpierw Brama Opatowska z zewnątrz, a po pokonaniu schodów prowadzących w górę, panorama miasta.



Spacerem poszliśmy na Rynek i Mały Rynek. Tam, na jednej z ławek, z której mogliśmy podziwiać Ratusz, zjedliśmy z Dyrektorem Wykonawczym śniadanie.




Sandomierz słynie z krzemienia pasiastego, czego namacalne dowody ujrzeliśmy na ulicy oraz w muzeum na Zamku Kazimierzowskim.


Zbiory muzealne są dość bogate, aczkolwiek przyznam, iż od dziecka mam awersję do zwiedzania takich miejsc.



Za to sam Zamek robi wrażenie. Z każdej możliwej strony.


Najbardziej urzekła mnie architektura, mnóstwo zieleni i kwiatów. Poza tym niesamowita ilość lodziarni i ławek do siedzenia, niezwykle czyste ulice, mnóstwo koszy na śmieci i parkomatów. Nie widziałam też ani jednego bezdomnego, żebraka, czy pijanego.

W Sandomierzu nawet śmieciarki są kolorowe. A w drodze nad Wisłę miałam możliwość zobaczenia symbolu trasy rowerowej Green Velo.


Jako że na rejs małym statkiem musieliśmy trochę poczekać, wykorzystaliśmy ten czas na pierwszą tego dnia kawę. Nasza cierpliwość została nagrodzona - zarówno panoramą miasta z wody, ale również słońcem, które przez kilkanaście minut ogrzewało nas swoimi promieniami.




Następnym miejscem, które odwiedziliśmy, był kościół św. Jakuba i położona tuż przy nim winnica.




Dominikańskie Smaki skusiły nas prostym menu i niskimi cenami. Mąż zrobił się głodny i zapragnął zjeść żurek. Do tego kawa, a dla mnie lemoniada nalewana wprost ze szklanego słoja.



Za plecami mieliśmy kościół, a przed nami roztaczał się widok na winnicę oraz Zamek Kazimierzowski. Czego chcieć więcej? Delektowaliśmy się ciszą, spokojem i pięknem natury siedząc na leżakach.



Moje niezwykle wygodne sandały dały radę i kamieniom, i rozkopanej drodze w remoncie, i maszerowaniu po trawie na skarpie, ale przede wszystkim pozwoliły mi przejść przez cały Wąwóz Królowej Jadwigi.


Pierwszy raz w życiu miałam okazję widzieć dość osobliwy obraz - na tle prawie już jesiennych liści i kasztanów w łupinach rosło sobie kwitnące drzewo kasztanowca...

Bazylika Katedralna była zamknięta dla zwiedzających, ale obeszliśmy ją dookoła i zajrzeliśmy do środka przez kratę.


Ostatnią atrakcją naszego zaledwie sześciogodzinnego pobytu w Sandomierzu było przejście Podziemną Trasą Turystyczną.



Podróż powrotna znowu niezbyt wygodnym busem, ze słuchawkami w uszach i słowami ks. Kaczkowskiego. Tym razem audiobook "Dość Kato-lipy".

Gdybym miała tylko jednym słowem określić jak jest w Sandomierzu, powiedziałabym bez wahania, że urokliwie.