Wygląda na to, że od kilkunastu miesięcy mamy stałych i wiernych skrzydlatych przyjaciół, którzy szczególnie zimą (aczkolwiek niekoniecznie) odwiedzają nasz balkon po kilka razy dziennie.
Sierpówki (bo o nich mowa) oswoiły się z nami na tyle, że ani nie uciekają na nasz widok, ani nie boją się kiedy wieszamy pranie na sznurkach. Za to mają swoje na nas sposoby.
- O! Żebraki przyleciały! - tak mówię do Dyrektora Wykonawczego (albo on do mnie) - w zależności od tego, które z nas pierwsze zauważy ptaki.
A te ostatnie najpierw stają na barierce, potem przechadzają się po niej w tę i z powrotem. Kiedy nie reagujemy, przefruwają na parapet i zaglądają nam przez okno.
Dobrze wiedzą gdy idę do kuchni i świetnie widzą gdy otwieram drzwi balkonowe, mając na dłoni wysypane płatki orkiszowe. Stoją wtedy w dobrze sobie znanym i umówionym miejscu czekając, bym wysypała im tam jedzenie.
A dzisiaj nastąpił prawdziwy przełom - jedna z nich jadła już prosto z mężowskiej ręki. Najpierw z pewną rezerwą, lecz potem bez żadnych obaw.