Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 14 września 2016

2227. Równowaga

Liście na drzewach żółkną, schną i spadają na ziemię. Podobnie jak dojrzałe już i dorodne kasztany. A na dworze niemiłosierny upał - zaryzykuję wręcz stwierdzenie, że najgorszy w tym sezonie. No i podobno jeszcze polskie truskawki w łubiankach, którym przypatruję się wręcz ze zdumieniem. Byle do soboty, bo ponoć dopiero wtedy temperatura spadnie.

Nie dość, że gorąco na zewnątrz, to i we mnie aż się gotowało przez ostatnie dni. Wszystko za sprawą zewnętrznych wydarzeń i nieprzewidzianych okoliczności. 

Bo nie ma nic fajnego w przyjściu do domu i zobaczeniu zacieków na suficie kuchni i pokoju podczas gdy mieszkająca nad nami pani będąc na miejscu nie zauważa lejącej się z jej kaloryferów wody. Na szczęście zalała nie tylko nas, gdyż jej niefrasobliwość wyrządziła szkodę również u sąsiadów z boku, co jest istotne z punktu widzenia spółdzielni.

Wiszenie na telefonie i robienie za infolinię pomiędzy administracją, pogotowiem technicznym, właścicielką kawalerki, Dyrektorem Wykonawczym, mamą oraz solidarne kontaktowanie się z zalaną sąsiadką podniosło mi ciśnienie na tyle, że przepaliły mi się styki.

Nie ma też nic śmiesznego w niekompetencji pań w przychodni, u których brak wyobraźni, chęci, a może przede wszystkim zwykłego myślenia skutkuje tym, że mając termin wyznaczonej wizyty u okulisty na marzec (która z winy ww. pań się nie odbyła), potem kolejnej dopiero na wrzesień, kiedy to przychodzimy razem z Mężem i grzecznie siadamy w poczekalni, by po chwili dowiedzieć się, że pani doktor się spóźni "tylko" trzy godziny.

Mam więc już dwa nowe skierowania do okulisty, do innej przychodni, bo wracać tam, gdzie od dziewięciu miesięcy robią nas w balona, żadne z nas nie zamierza. Najgorsze jest to, że bolą mnie oczy i mam wrażenie, że potrzebuję mocniejszych soczewek, ale nic to - poczekam.

Dla równowagi było też kilka miłych zdarzeń. 

Jak choćby kolejna konsumpcja z rodzicielką, którą tym razem zaprosiliśmy na chyba najstarszą pizzę w mieście do lokalu, którego wystrój jest niezmienny i odwiedzany przez często dziwnych osobników, a z głośników na cały regulator słychać szlagiery disco polo. Za to pizza wciąż tak samo dobra w smaku co zawsze.


Albo kibicowanie z loży VIP na meczu piłki nożnej - z obowiązkową przekąską oraz poznaniem właściwości specjalistycznego sex pilota dla kobiet.


Była też podrzucona mi przez Czarnulę, jadącą rowerem do pracy, wałówka w postaci działkowych śliwek węgierek, dwóch rodzajów winogron oraz własnoręcznie upieczonego ciasta (to ostatnie ze specjalną dedykacją dla Męża).

Było także zaproszenie na obiad od pewnej zaprzyjaźnionej już z nami kociary. Nie dość, że faszerowane papryki łaskotały nasze kubki smakowe, to na dodatek mieliśmy darmową możliwość wygłaskania trzech kotów, psa, dwóch myszek, podziwianie wielu rybek w akwarium oraz - co najpiękniejsze - spontaniczne przytulanie od słodkiej siedmioletniej dziewczynki.

Była i wizyta u fryzjerki, która zawsze poprawi mi humor, a włosom nadaje świeży kolor i dobre cięcie.

No i lody włoskie, które lubię najbardziej ze wszystkich - oczywiście w doborowym towarzystwie Dyrektora Wykonawczego.


A na deser coś, co choć w jednej czwartej jest już za mną, lecz wciąż trwa, czyli kurs PJM. Decyzja o zmianie organizatora, którą podjęłam pół roku temu, okazała się genialnym posunięciem. Jestem niesamowicie zadowolona. Pod każdym względem - począwszy od fantastycznie opracowanego tematycznie i graficznie skryptu, zeszytu ćwiczeń (tak, tak - mamy zadawane prace domowe), płytki z nagraniami wszystkich znaków, poprzez atmosferę panującą w grupie (świetni ludzie, a wśród nich mieszkająca pod nami głucha sąsiadka - jaki ten świat mały) na prowadzącym i jego kreatywności skończywszy. Można uczyć się i świetnie przy tym bawić, nie zmuszając nikogo do niczego.

"Polski Język Migowy uznawany jest za za bardzo trudny do nauczenia się, klasyfikowany między takimi językami jak chiński czy arabski" (Jacobs 1996). No to zgłębiam jego tajniki z tym większą ochotą i motywacją. Pod koniec października egzamin.