Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 11 października 2016

2235. Czas na...

Zawsze lubiłam jesień, ale teraz... Nie wiem czy dopadł mnie kryzys wieku średniego, czy też dociera do mnie nieubłaganie zbliżająca się menopauza, a może nagły brak słońca daje mi się we znaki. Jedno jest pewne - odczuwam smutek, melancholię, a czasem wręcz przygnębienie i beznadzieję. Próbuję znaleźć sens swojego życia tu i teraz, lecz ciężko mi te starania ostatnio wychodzą.

Koncentruję się na drobiazgach, a tych jest przecież bez liku. Chłodno (żeby nie powiedzieć, że zimno - dzisiaj na przykład zmarzły mi dłonie, więc chyba pora wyjąć z szafy rękawiczki) i wietrznie, czasem z deszczem, czasem bez - taka aura bardzo mi odpowiada. Wreszcie się nie męczę, nie pocę i zawsze mogę się gdzieś rozgrzać. Każde, absolutnie każde wyjście z domu dobrze wpływa na moją psychikę. Ruch, świeże powietrze, skierowanie myśli na zadaniowe podejście do tego co chcę załatwić i zrobić skutecznie przegania ciemne chmury znad mojej głowy.

To dobry czas na rozgrzewające herbaty - malinową i pomarańczową z cynamonem i goździkami, ale również na czarną z plasterkiem cytryny. Albo na kubek gorącego kakao. Czas na ulubione rubiny, lecz także na gruszki i śliwki. Czas na wspólnie gotowane pożywne zupy - w ubiegłym tygodniu po raz pierwszy w życiu zrobiliśmy krupnik. Tak nam zasmakował, że jutro powtórka z rozrywki, czyli garnka.

Kiedy w sobotę przez długie godziny siedziałam na kursie zgłębiając tajniki PJM, Mąż pojechał do mamy, by razem z nią wybrać się na zakupy niezbędne do przygotowania leczo. Potem, wraz z rodzicielką, siedzieli we dwoje w kuchni, obierając i krojąc pomidory, paprykę, cukinię, cebulę oraz kiełbasę. Dzięki temu zarówno rodzice, jak i my mieliśmy obiad na dwa dni.

Dyrektor Wykonawczy jest bardzo prostym człowiekiem i pewnie gdyby nie moja obecność w jego życiu, byłby idealnym kandydatem na perfekcyjnego minimalistę - bez wątpienia pod każdym względem i w każdym obszarze. Podziwiam go za to, a czasem nawet zazdroszczę takiego podejścia do życia, do ludzi, do siebie. Wystarczy mu to, co ma i co jest, niezmiernie rzadko zdarza się, że werbalnie wyrazi jakąś potrzebę w zakresie zakupu garderoby, obuwia, czy czegokolwiek innego. A ja wtedy wiem, że dla niego jest to niesłychanie ważne.

Najczęściej jednakże bywa tak, iż to ja przez kilka dni (a nieraz nawet przez kilka tygodni) "urabiam" go (czyli tłumaczę, przekonuję, perswaduję), że wypadałoby kupić mu coś do ubrania. Uczę się dzięki temu cierpliwości i determinacji, bo z uporem godnym maniaka odtwarzam tę samą melodię z tej samej zdartej płyty. Przeważnie skutkuje, ale na twarzy Męża nie widać radości. Idzie ze mną do sklepu dla świętego spokoju.

Znam jego gust. Wiem co lubi, a czego w życiu nie założy. Nie kupuję mu nic na siłę, ani pod siebie. Pamiętam o jego preferencjach. Cieszę się, kiedy coś mu się spodoba - i choć nie skacze wtedy do góry, ale przynajmniej nie kwęka, nie stęka i nie marudzi.

Paradoksalnie i mimo wszystko bardzo lubię wyszperać coś dla Dyrektora Wykonawczego. Jak choćby znalezione wczoraj w lumpeksie dwie zupełnie nowe koszule z długim rękawem. Albo zauważone w sieci buty, które kupiliśmy w sklepie stacjonarnym. O czapce, która weszła na wielką głowę Głosu Rozsądku tym bardziej nie mogę nie wspomnieć.


A ja za dwa tygodnie mam egzamin z migania, ale już teraz wiem, że na początku przyszłego roku składam wniosek o dofinansowanie trzeciego stopnia kursu. Widzę się w tym i naprawdę dobrze mi idzie, więc szkoda byłoby nie pójść za ciosem.