Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 19 lutego 2018

2445. Jest źle

W sobotę po pracy poszłam do szpitala. Odwiedziłam ojca i w cztery oczy porozmawiałam z lekarzem prowadzącym. Szczęściem w nieszczęściu znam człowieka, bo pracowaliśmy razem kiedy był u nas na zastępstwie za inną lekarkę. Bardzo dobry, kompetentny, konkretny, szczery i komunikatywny doktor.

Jest źle. Ojciec ma ciężką niewydolność nerek - bardzo wysoki poziom kreatyniny, mocznika i białka. Do tego dochodzi jeszcze bardziej niewydolne serce, wątroba, woda w jamie opłucnej, obrzęki rąk i nóg oraz niedoczynność tarczycy z TSH ponad 90!!!

Jedynym ratunkiem dla usprawnienia pracy serca ojca byłby kardiowerter-defibrylator, ale wcześniej potrzebna byłaby koronarografia serca, której nikt mu nie zrobi, bo kontrast podawany podczas zabiegu zniszczyłby i tak już niewydolne nerki i doprowadziłby do śmierci pacjenta.

W przypadku ojca można tylko zastosować leczenie zachowawcze, czyli zażywanie leków. W każdej chwili jego serce może przestać pracować. Niewskazany jest jakikolwiek wysiłek fizyczny - ani szybki spacer, ani zakupy, ani sprzątanie. Trzeba się oszczędzać i uważać, żeby nie złapać jakiejś infekcji, bo i ona może spowodować zgon.

Zamiast życia zostaje wegetacja. I świadomość, że każdy dzień może być tym ostatnim.

Najgorszy i najtrudniejszy do zaakceptowania przeze mnie jest fakt, iż ojciec sam siebie do takiego stanu doprowadził - przez własne zaniedbanie i głupotę. Każda z jego chorób mogła być zdiagnozowana i leczona, a teraz jest już za późno.

Żadne leki go nie wyleczą. Mogą jedynie złagodzić objawy, ale nie poprawią pracy serca.

Dzisiaj idę na kolejną rozmowę z lekarzem prowadzącym. Z tego, co usłyszałam w sobotę, prawdopodobnie na środę lub czwartek przewidywany jest wypis ojca do domu, bo nic więcej nie da się dla niego zrobić.

Jestem w totalnej rozsypce. I fizycznie i psychicznie. Jadę na rezerwie. Jutro sama ze sobą umówiłam się na wizytę - męczy mnie straszny kaszel, kłuje serce, a z nosa leci mi krew. Nie mogę spać, nie mogę jeść, nie mam na nic ochoty.

Z jednej strony jestem cholernie wkurzona na ojca, a z drugiej jest mi go strasznie żal.

I mamie i lekarzowi powiedział, że bardzo chciałby dożyć do 15 czerwca. W ten dzień przypada bowiem pięćdziesiąta rocznica ślubu rodziców. W tajemnicy i z chęci zrobienia im obojgu niespodzianki poszłam dzisiaj do Urzędu Stanu Cywilnego zgłosić ten fakt. Tylko czy ojciec dożyje do czasu uroczystej ceremonii wręczenia specjalnych medali przez prezydenta miasta?

Tymczasem jutro są jego 77 urodziny...