Dosłownie przed chwilą przeszła pierwsza w tym roku najprawdziwsza burza. Na granatowo-sinym niebie pojawiały się błyski, grzmiało i lało. A na początku myślałam, że za oknem jadą ciężarówki i stąd ten hałas...
Z ulgą przywitałam ten piątek, bo jestem zmęczona codziennym porannym wstawaniem. Cieszę się, że aż do 28. kwietnia non stop będę mieć drugą zmianę (zamieniłyśmy się z koleżanką), więc wreszcie mam szansę spać do woli.
W środę stanowczo i dobitnie powiedziałam szefowej co myślę o jej pomyśle dorzucenia mi dodatkowych obowiązków. Odmówiłam, a generalnie byłam tak wkurzona, że aż poprosiłam Męża o wydrukowanie wypowiedzenia.
Niesprawiedliwością i przegięciem jest bowiem próba obciążania i tak zapracowanych już osób sprawami, z którymi nie radzą sobie moje o połowę młodsze "koleżanki", które najchętniej siedziałyby i nie robiły absolutnie nic.
W ubiegły czwartek, kiedy ojciec leżał nieprzytomny w szpitalu, nie było nikogo, kto mógłby mnie zastąpić, więc nie czuję się w obowiązku, by obciążać sobie głowę kolejnymi modułami programu komputerowego tylko po to, żebym była w stanie pomagać nieogarniętym leniom i nierobom.
Tym bardziej niestosowny był tamten tekst szefowej, że w chwili zagrożenia życia mojego taty o wiele ważniejsza była dla niej moja obecność na stanowisku pracy niż możliwość czuwania przy łóżku człowieka, który mógł w każdej chwili umrzeć.
Wcześniej bez żadnego problemu dobrowolnie wzięłam dodatkową sobotę za koleżankę, która szła na bardzo poważną onkologiczną operację. Przez to pracowałam w dwie soboty pod rząd, ale są rzeczy ważne i ważniejsze.
W chwili gdy sama potrzebowałam zastępstwa nie było nikogo chętnego i kumatego, a ja dostałam wyraźne polecenie, żebym przyszła do pracy. W tamtym momencie przelała się czara goryczy i obiecałam sobie, że więcej już nie pójdę na rękę szefowej.