Minione wydarzenia, obfitujące w skrajnie wyczerpujące emocje, zaowocowały kilkudniową migreną, z którą mniej lub bardziej skutecznie próbowałam walczyć. Dzisiaj mogę powiedzieć, że wreszcie się wyspałam, bo stres i nerwy (oraz przedwczorajsza impreza balkonowa u sąsiadów piętro niżej) długo nie pozwalały mi zasnąć przez kilka nocy z rzędu.
Mama była prywatnie u neurochirurga, który operował jej kręgosłup osiem lat temu. Dostała receptę na dwa zastrzyki ze sterydami oraz tabletki do łykania i skierowanie na zabiegi fizjoterapeutyczne. Jak za 200 złotych to pan się nieszczególnie postarał - zwłaszcza, że rodzicielka naprawdę cierpi.
Zastrzyk zrobiła jej moja koleżanka pielęgniarka, a rehabilitację dla niej załatwiłam już od najbliższego poniedziałku - mimo iż terminy są wyznaczane dopiero na marzec przyszłego roku. Ale czego się nie robi jak się pracuje w tym samym miejscu.
Po kontrolnej wizycie u okulisty, operacja na drugie oko na zaćmę została wyznaczona na 1. października 2018 roku, a tymczasem byłam z mamą u optyka zrobić dwie pary okularów (do czytania i chodzenia). Na szczęście miła pani wstawi soczewki w stare oprawki, bo i tak trzeba będzie do niej wrócić w grudniu po kolejne nowe okulary - już te ostateczne po obu operacjach.
Ojciec ma raz lepszy, raz gorszy dzień. W nocy nie może spać, co trochę wstaje do łazienki, a w dzień odsypia. Nie ma siły, jest słaby, męczy się, kłuje go serce i jest mu duszno. Mama łudzi się, że lekarze dadzą mu jeszcze jakiś lek, który mu pomoże, ale to tylko iluzja. On zażywa już sporo pastylek i nie wolno obciążać jego i tak lichego serca większą ilością niepotrzebnej chemii.
Jutro wybieramy się z Mężem do rodziców na obiad, ale gdyby nie Dzień Matki, raczej bym tam nie poszła. Nie mam ani ochoty, ani siły, ani potrzeby, żeby się z nimi spotykać. Spokojniej żyje mi się na odległość i z daleka od nich.