Zabawne, ale będąc dziś w pracy znowu miałam wrażenie, iż jest poniedziałek. Dopiero kiedy wychodziłam, a koleżanka życzyła mi "miłego weekendu" wreszcie dotarło do mnie, że jednak mamy piątek.
Tak mi się ładnie wszystko poskładało - raniutko dyżurna pielęgniarka pobrała trzy probówki mojej krwi, potem sprawdziłam sobie w sieci wyniki i pokazałam je pani doktor - jest dobrze, bo nic złego nie dzieje się z moją wątrobą - mimo iż nadal mam żółte dłonie i stopy.
Autobus szybko przyjechał i dowiózł mnie niedaleko urzędu miasta, gdzie sprawnie i bez kolejki pokazałam akt notarialny darowizny mieszkania oraz wypełniłam stosowny druk.
Potem spotkanie z mamą w zakładzie pogrzebowym, podczas którego złożyła ona podanie o możliwość wykupienia niszy urnowej na cmentarzu. Zjawił się tam i Mąż, z którym odprowadziliśmy rodzicielkę na przystanek, a sami poszliśmy na chińskie jedzenie.
Generalnie bardzo ciężki emocjonalnie tydzień. Bo nie dość, że upał, to jeszcze okres, migrena, badania, masa roboty w pracy, stres, nerwy, notariusz i sprawy urzędowe związane z mieszkaniem rodziców.
Ale tak sobie głośno myślę (i nawet podzieliłam się tym z Dyrektorem Wykonawczym), że pewnie dlatego dałam radę, bo praktycznie codziennie udaje mi się zrobić coś dobrego dla innych i to dobro do mnie wraca.