Jutro wracam do pracy równo po czterech tygodniach nieobecności. Przyznam, że zarówno będąc nad morzem, jak i w ostatnim tygodniu realność i namacalność tamtego miejsca wydawała mi się tak bardzo odległa i jakby całkiem nie moja.
Śmierć Taty, organizacja pogrzebu i załatwianie wszelkich innych spraw z tym faktem związanych pochłonęły mnie i wciągnęły w wir zdarzeń. Jako rodzina spotkaliśmy na swojej drodze wielu życzliwych i pomocnych ludzi, ale są też i tacy, który nie stanęli na wysokości zadania.
Jak choćby obie moje zmienniczki. Żadna z nich nie pojawiła się w kaplicy, ani na cmentarzu. Nie dziwi mnie to, bo cóż ciekawego można tam zobaczyć? Najbliższych pogrążonych w żałobie, urnę z prochami? Żadna nie okazała wsparcia, nie zapytała czy może coś zrobić lub jakoś pomóc.
Szczerze? Nie mam ochoty z nimi rozmawiać - tylko tyle ile muszę - a i to w kwestiach wyłącznie zawodowych. Dlatego też myśl o jutrzejszym pójściu do pracy napawa mnie niechęcią i odrazą.
Na pogrzeb - ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu - przyjechała za to najbliższa koleżanka z tamtego miejsca, która tuż przed moim urlopem złożyła wypowiedzenie oraz moja kierowniczka i pani dyrektor. Obecność ich trzech naprawdę wiele dla mnie znaczyła.
Wiem, że niektórzy mają problem choćby tylko ze zwykłą rozmową na temat śmierci, więc czego oczekiwać jeśli chodzi o umiejętność towarzyszenia komuś w żałobie. Tu potrzeba wrażliwości, empatii, uważności na drugą osobę.
Nasza trójka, czyli ja, mama i Mąż doświadczyliśmy wsparcia, zrozumienia i pomocy od obcych ludzi - zespołu karetki pogotowia, pani doktor na intensywnej terapii w szpitalu, pracowników zakładu pogrzebowego, kierowców karawanu, kierownika cmentarza, pana w domu pogrzebowym, pani w krematorium, księdza, urzędników z Urzędu Stanu Cywilnego, ZUS-u, przedstawicieli ubezpieczyciela, doradców klienta w PGE i PGNiG, pani z kwiaciarni, administracji i na poczcie oraz taksówkarzy.
Jeśli o mnie chodzi daję radę przede wszystkim dzięki wierze w Boga, ale również dzięki miłości i wsparciu Męża oraz mamy. W chwili konfrontacji ze śmiercią jednej z najbliższych osób - po raz kolejny - zdałam sobie sprawę, że najważniejsza jest miłość i czas, jaki spędzam z tymi, których kocham.
Bo nic innego nie ma znaczenia. Bo nic innego się nie liczy.