Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 17 października 2018

2588. Patologia

Byłam maksymalnie wkurzona na ojca kiedy dowiedziałam się do jakiego stanu zdrowia sam się doprowadził i że w żaden sposób wyleczyć się go nie da.

Teraz też jestem maksymalnie wkurzona na ojca, bo zobaczyłam do jakiego stanu swoim zbieractwem doprowadził mieszkanie. Z tym - na szczęście - da się coś zrobić.

Dzisiaj mama powiedziała, że gdyby tata żył dłużej i miałby siłę, naznosiłby jeszcze więcej. A gdyby ona umarła przed nim, siedziałby w tym - jak to określiła - "burdelu" i nie pozwoliłby nic wyrzucić.

Trudno jest słowami opisać to, co znajdujemy. Zresztą, większości rzeczy nawet nie pamiętam. Nie ma ani jednego miejsca, w którym ojciec nie upchnął czegoś jeszcze. Dwa żelazka z lat siedemdziesiątych, trzy telefony na tarczę, plastikowa farelka - to większe przedmioty.

Kupowanie na zapas żarówek, których naliczyłam ponad pięćdziesiąt (!!!) - o różnym kształcie i różnej mocy. Kilka zszywaczy, dziurkaczy, kalkulatorów, latarek, etui na okulary w liczbie kilkunastu sztuk, baterie w ilościach hurtowych.

Cała masa żelastwa wszelkiej maści - od narzędzi jakie tylko można sobie wymyślić aż po pręty, wiertła, śrubki, gwoździe, wkręty, blachy, blaszki i sama nie wiem co jeszcze. No i gdzie nie sięgnąć deski, deseczki, sklejki, płyty pilśniowe, kołki, patyki, patyczki, kije.

Stare koce, kołdry, poduszki, jaśki, ręczniki, obrusy, firanki, szmaty, szmatki, materiały, zasłony, narzuty. Przebojem było znalezisko zapakowane w torbę foliową z prześwitującą spod niej kartką, na której widniał napis: "rozmontowana kurtka zamszowa z 1972 roku". Obie nie mogłyśmy przestać się śmiać na ten widok.

Resztki skórzanych raportówek, z którymi chodziłam do liceum. Dziurawe, rozprute, łatane torby, z którymi jeździłam na studia do stolicy. Pozszywane siatki na zakupy, zepsute parasolki. Kawałeczki upalonych świeczek. Pudełka po ciastkach, czekoladkach, kremach.

Niczego nie dał wyrzucić. Wszystko było mu potrzebne.

Rodzice, przez pięćdziesiąt lat małżeństwa, nie cierpieli biedy. Kiedy pracowali, bardzo dobrze zarabiali. Fakt, że ojciec większość pieniędzy przepił (pewnie byłoby z tego niezłe mieszkanie), ale i tak stać ich było na wiele. Potem, już będąc na emeryturze, mieli razem do dyspozycji prawie cztery tysiące złotych co miesiąc.

Ilekroć wracam od mamy, po kolejnym dniu sprzątania, rozglądam się po naszej wynajętej kawalerce i zastanawiam czy aby i my (a w szczególności ja, bo to pewnie dziedziczne) nie gromadzimy jakiegoś badziewia z gatunku przydasiów albo dla miecia.

Przyznaję, że mam słabość do trzech rzeczy - książek, kolczyków oraz perfum. Te ostatnie sukcesywnie zużywam, a buteleczki wyrzucam. Kolczyki leżą w trzech plastikowych pudełkach poukładane w przegródkach. Książki - niestety - zajmują najwięcej miejsca i są najcięższe.

Bardzo staram się pilnować, żeby nadmiernie nie obrastać w rzeczy i żeby się do nich nie przyzwyczajać. One mają być potrzebne, użyteczne i niezbędne. Mają cieszyć oko i czemuś służyć, a nie robić frekwencję i zagracać przestrzeń.