Cudny weekend, a po nim ciężki tydzień. Nie dość, że pierwsza zmiana w pracy, to jeszcze zwiększenie dawki leku od psychiatry z połówki na całą tabletkę. Skutek? Chodzę niewyspana, boli mnie głowa i brzuch, jest mi niedobrze i pocą mi się dłonie. Efekt postrzegania świata jak zza szyby, aczkolwiek emocje nie do końca stłumione - łzy potrafiły popłynąć.
Ważą się moje losy i być albo nie być w tej firmie. Ze względu na coraz gorszą atmosferę, która gęstnieje z każdym dniem, we wtorek poszłam z gotowym do wręczenia i podpisanym wypowiedzeniem. Obie szefowe poprosiły mnie o przemyślenie swojej decyzji i kolejną (już decydującą) rozmowę w piątek. Przedstawiłam im bowiem plan B.
Gdyby nie tabletki, nie wiem jak dałabym emocjonalnie radę udźwignąć tamto zdarzenie. Nie żałuję niczego co powiedziałam, bo wiem, że byłam szczera, otwarta i wyszłam z tego spotkania z klasą i z podniesioną głową.
Intuicja podpowiada mi wspomniany już plan B (chcę spróbować, żeby potem nie żałować, że mogłam, a nie zrobiłam czegoś), ale - w razie W - i tak wezmę ze sobą nowe wypowiedzenie z piątkową datą - tak na wszelki wypadek, bo sama nie wiem jak się wszystko potoczy.
Dzisiaj urodziny Taty - skończyłby 78 lat... Ech...