Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 26 grudnia 2012

848. Parodia

Do zestawu kosmetyków dla Pierwszej dołożyłam jeszcze delikatną, srebrną bransoletkę. Zawsze myślałam, że w dobrym tonie jest, aby obdarowany otworzył upominek i przynajmniej udawał, że się z niego cieszy. Ale chyba starej daty jestem, bo torba prezentowa wraz z zawartością nadal stała na podłodze kiedy wychodziliśmy.

Teraz zachowam się jak typowy gość weselny - taki co to przyjdzie, naje się i napije za darmo, a potem i tak człowieka obgada. Jestem uprzedzona do człowieka, fakt. Będę więc złośliwa i wredna, ale przynajmniej szczera i bezpośrednia. Bo pewne rzeczy trzeba nazywać po imieniu.

Siedzieliśmy przy jednym stole. Dobrze, że suto zastawionym. Przynajmniej mogłam zająć się konsumpcją. Było drętwo, nudno, nijako. Flaki z olejem. Nie kleiło się. Wcale a wcale. Odliczałam czas do odjazdu autobusu. Trzy godziny dłużyły się niemiłosiernie, a wcześniej nie mieliśmy czym wrócić.

Spotykam się z Pierwszą sam na sam i jest dobrze. Energiczna, obrotna, wygadana, emocjonalna. W towarzystwie Stonogi upodabnia się do niego. Cicha, prawie nie istnieje. On sam od dzisiaj zyskał nową ksywkę - Hebel. Od sposobu dotykania. Jakby deskę heblował, a nie delikatnie gładził Pierwszą po dłoni. I targał jej włosy - zupełnie jakby psa tarmosił.

Szukałam, patrzyłam, słuchałam. Nic nie znalazłam, nie dostrzegłam i nie usłyszałam. Różnych ludzi znałam i znam, ale z takim egzemplarzem nie miałam do tej pory do czynienia. Flejtuch z tłustymi włosami, w rozciągniętym swetrze, który palcami brał wędlinę i ciasto z półmiska. Bezbarwny, beznamiętny, bez życia. Werwy miał tyle, co śnięta ryba. Nic nie wie, nic nie umie, nic nie potrafi.

Pierwsza złapała za krzesło, żeby je przenieść z jednego pokoju do drugiego. Dyrektor Wykonawczy wziął je od niej ze słowami: "kobieta nie powinna dźwigać takich rzeczy". A Stonoga stoi i patrzy. Czeka na gotowe. Podobnie rzecz się miała z obiadem. We troje nosiliśmy z dołu na górę talerze i sztućce. Hebel siedział bez ruchu na krześle podstawionym mu pod jego wielkie cztery litery.

W pewnym momencie rozmowa zeszła na książki. Mąż rzucił nazwiskiem "Wiśniewski" i dwoma tytułami: "Bikini" oraz "S@motność w sieci". Hebel spytał: "to ten Wiśniewski z Ich Troje?" Dostałam głupawki, takiej klasycznej. A tamten nic nie załapał. I to jego zdziwienie, że my CODZIENNIE z Dyrektorem Wykonawczym rozmawiamy. "Ale o czym?" - padło z jego ust. O wszystkim. Dziwne, prawda?

Pierwsza oczekiwała pod choinką pierścionka zaręczynowego, a dostała piżamę - i żeby nie było - nic seksownego, tylko klasyczne barchany. Dobrze, że jej garnka albo patelni nie kupił. Nie lubię tego gościa. Za to jak się zachowuje wobec niej i jakich jazd z jego strony ona doświadcza. Za to, że jest sknerą i kutwą i w kółko narzeka jakie wszystko jest drogie, a bez skrupułów żeruje na nędznej pensji Pierwszej.

"Parodia związku" - tyle miał do powiedzenia Mąż. I dodał jeszcze o Stonodze: "sztuczny, nieszczery, nie wyrażający emocji, mało kontaktowy". Nie chcę powtórki z rozrywki. Nie chcę się spotykać z tym typem.