Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 11 stycznia 2013

883. Martwe dusze

Koniec roku oraz urodziny to ponoć dwie wielce stresujące daty. Obie, w moim przypadku zlokalizowane bardzo blisko siebie - na szczęście - mam już za sobą. Wcześniej jeszcze były święta, z okazji których wysłałam sporo SMS-ów do osób, których adresów korespondencyjnych nie posiadam. Część z nich odpisała, ale było też kilkanaście, które do tej pory się nie odezwały. Dało mi to do myślenia.

Na profilu prywatnym na Facebooku znajomych bez liku. Każdego dnia pojawiają się przypomnienia o czyichś urodzinach. Składam tym osobom życzenia. Pamiętam. Wszyscy chętnie przyjmują, ale niekoniecznie odwzajemniają się tym samym. To też dało mi do myślenia.

Ostatnio dostałam rachunek za komórkę. Liczba darmowych minut przekroczona. Przez rozmowy; przez świąteczne SMS-y; przez moje za dobre serce, które kogoś poratowało konwersacją, kosztującą mnie dodatkowe pieniądze i związane z tym poczucie winy, o którym opowiedziałam dziś Mężowi. Moje myśli znowu miały zajęcie.

Pierwsza, odkąd byliśmy u niej, milczy. Pomimo dwóch wysłanych do niej SMS-ów. Druga kilka razy pisała mi o swoich problemach - zbyt lakonicznie, bym miała pewność o co chodzi. Zresztą, następnego dnia przysyłała kolejną wiadomość, że miała "chwilę słabości" i żebym się nią nie przejmowała, bo jest "nieuleczalnym przypadkiem". O tym też myślałam.

Jeśli chodzi o Pierwszą oraz Drugą - już nie będę zabiegać o kontakt z nimi. Obie wiedzą jak mnie znaleźć. Narzucać się nie mam zamiaru. Martwić o nie też nie. W końcu ich moje życie nie interesuje. Nie jestem Matką Teresą od ratowania chorych relacji damsko-męskich i wiecznego wysłuchiwania o problemach, w których obie tkwią po same uszy - na własne życzenie.

Zaczęłam się zastanawiać nad sensem niektórych moich znajomości oraz relacji. Fakt, wessała mnie książka, której treść mi to ułatwia. Ale może właśnie o to chodzi? Żeby czarno na białym zobaczyć coś, co jest prawdą. Żeby przestać myśleć, a zacząć działać. Po co mi ci wszyscy ludzie, z którymi tak naprawdę nic mnie nie łączy? Czy brak ich obecności w moim życiu coś zmieni? Czy będę za nimi tęsknić?

Nie o ilość chodzi, lecz o jakość. Co mi po trzystu znajomych na Facebooku, skoro z większością nie mam żadnego realnego kontaktu? Co mi po tych numerach w komórce, których właściciele mnie olewają? Co mi po dzwonieniu do tych, którzy naciągają mnie na godzinne zwierzenia, za które muszę dodatkowo płacić? Co myśleć o ludziach, którzy mieszkając w tym samym mieście od kilku, czy kilkunastu miesięcy nie mają czasu, żeby się spotkać lub choćby zadzwonić?

Niedobrze jest być za dobrym. Niedobrze jest zabiegać o kontakt. Niedobrze jest być w pogotowiu. Bo inni bezczelnie to wykorzystują. A ja dałam się na to nabrać. Dlatego koniec z tym! 

Dokładnie przejrzałam listę znajomych na prywatnym portalu społecznościowym, bez skrupułów i wyrzutów sumienia usuwając z niej tych, na których przestało mi zależeć i z którymi już nie jest mi po drodze. Podobnie postąpiłam z numerami telefonów, kasując te, które należą do "martwych dusz". I jest mi lżej - jakbym pozbyła się niepotrzebnego bagażu, którego nie muszę już ze sobą nigdzie nosić.