Kiedy kilka dni temu zadzwoniła do mnie znajoma z propozycją spotkania u niej w domu, ucieszyłam się, ale i obawiałam tych odwiedzin.
Wdowa (matka syna), której mąż zmarł na raka. Rok temu wyszła powtórnie za mąż za wdowca (ojca dwóch synów), którego żona także zmarła na raka. Byliśmy z Dyrektorem Wykonawczym na tamtym ślubie.
Dzisiejsze spotkanie było typowo babskim, bez naszych drugich połówek. Nie wiedziałam jak długo u niej posiedzę. Nie miałam pojęcia czego się spodziewać. W sumie nigdy nie byłyśmy jakoś specjalnie blisko. Bardziej łączyła nas osoba jej męża, a mojego przyjaciela. Życie napisało swój scenariusz.
Obie miałyśmy łzy w oczach. Obie otwarcie i szczerze rozmawiałyśmy o jej obecnej patchworkowej rodzinie, ale również o tamtym, nagle przerwanym małżeństwie. I o wielu problemach, jakie niesie ze sobą ten nowy związek - dwojga ludzi z bagażem traumatycznych doświadczeń. Bycie macochą i matką. Bycie ojczymem i ojcem. Bycie mężem i żoną. W tym samym mieszkaniu. W pięcioro.
Wróciłam niedawno. Jednym z ostatnich autobusów. Z głową pełną myśli, których jeszcze teraz nie jestem w stanie wystukać na klawiaturze. Może jutro. Spróbuję.