Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 14 lipca 2014

1.711. Droga do celu

Dzisiaj mijają dwa tygodnie od czasu kiedy zaczęłam ćwiczyć i przestałam jeść słodycze. W pasie nadal 86 cm, ale nie liczyłam na stratę obwodu zaledwie po kilkunastu dniach ruchu i diety.

Pamiętam pierwszy dzień na macie. Łzy w oczach, złość, niemoc, problemy z oddechem i zerowa kondycja. Powoli zaczęłam widzieć światełko w tunelu, choć żadnych spektakularnych efektów (póki co) nie ma.

Odczuwam, iż posiadam mięśnie. Mąż jest tym, który zauważa, że się pojawiają. Mam słabą świadomość własnego ciała, więc tego faktu nie rejestruję. Ciało już nie jest takie ciastowate i flakowate (poza brzuchem) - nogi bardziej gładkie i sprężyste, pupa jędrniejsza, ramiona silniejsze.

Jeszcze kilkanaście dni temu zrobienie dziesięciu przysiadów przyprawiało mnie o zadyszkę. Wczoraj wykonałam ich pięćdziesiąt i luz. Do tego powtarzam ćwiczenia - nie po dwa, czy trzy razy, lecz niektóre nawet po pięć. Domagam się też dodatkowych na wypracowanie mięśni brzucha. No i taśma - dwadzieścia razy zamiast dziesięciu.

Od dwóch dni ubolewam nad brakiem złotych tekstów Osobistego Trenera Personalnego. Dzieje się tak dlatego, że w większości pamiętam już codzienny zestaw i potrzebuję mniej instrukcji, więc Mąż koncentruje się bardziej na liczeniu, niż na tłumaczeniu oraz przypominaniu o oddechu.

Poza jednym małym kawałkiem śmietanowca, którego zjadłam dla towarzystwa podczas odwiedzin naszej sąsiadki, nie skusiłam się na nic, co zawiera tylko cukier i tłuszcz, czyli zero ciastek, ciasteczek, bułeczek, białego pieczywa, czekolady, cukierków oraz innych łakoci, czy chipsów.

Jem więcej warzyw (pomidory, ogórki, rzodkiewka, sałata lodowa), a także co drugi dzień piję na czczo kubek przegotowanej wody z wyciśniętym sokiem z cytryny, a po kolacji zjadam białego grejpfruta. Czasem wypijam koktajl (wcześniej z truskawek, raz z moreli i borówki amerykańskiej, dwa razy z banana).

Z mieszkania rodziców wzięliśmy szklany dzbanek, w którym od kilku dni parzymy z Mężem zieloną herbatę, którą piję nawet jak jest zimna. No i oczywiście sporo niegazowanej wody mineralnej o niskiej zawartości sodu. Jedna kawa dziennie - słodzona jedną trzecią łyżeczki cukru (niebawem w ogóle przestanę go dodawać).

Zmieniam sposób myślenia na temat jedzenia i jego wpływu na moje zdrowie. Chcę pozostać przy nowych nawykach, pozwalając starym odejść w niepamięć. Za namową i sugestią naszej wspólnej znajomej znad morza, razem z Dyrektorem Wykonawczym staramy się czytać etykiety, by wybierać jak najmniej przetworzone produkty.

Nie po to codziennie ćwiczę, by teraz się poddać. Zdrowie, kondycja fizyczna i psychiczna to podstawa funkcjonowania. Zbyt siebie lubię i kocham, by wyrządzać sobie krzywdę.