Poniedziałek, oprócz małych radości i pierwszej sesji coachingowej, obfitował w telefoniczną gorącą linię pomiędzy mną a mamą, która przejęła się o wiele bardziej niż ja i robiła co mogła, uruchamiając swoje dawne kontakty, by mi pomóc w jak najszybszym dostaniu się do onkologa.
Skierowanie mam, kryptonim rozpoznawczy również. Choć rejestracja pacjentów na ten rok jest już zamknięta, wystarczył jeden właściwy telefon i czyjaś bezinteresowna chęć pomocy, bym w najbliższy wtorek mogła odwiedzić specjalistę.
Dobrzy ludzie istnieją na tym świecie, wśród nas i obok nas. Uśmiech, zwyczajna prośba, proste pytanie i otwierają się serca, a także drzwi gabinetów. Nie potrzeba pieniędzy, łapówek i korupcji. Szczerość i otwartość - w takiej walucie zapłaciłam innym.
Kartę pacjenta onkologicznego założono mi już kilkanaście lat temu. Wizyta u chirurga mnie nie przeraża. Byłam niejednokrotnie. Coś tam wycinali - na plecach i na twarzy - nie raz i nie dwa.
Biopsję piersi też przeżyłam. Ba - wspominam ją niezwykle miło - przesympatyczne kobiety z personelu medycznego, które się mną zajmowały z promiennymi uśmiechami na twarzy, nie zadając mi ani odrobiny bólu.
Co do torbieli - dekadę temu takiego urodzaju jak obecnie nie było. Skromnie - po jednej w każdym cycku. Ściągnęli płyn, oddali do badania histopatologicznego, które niczego podejrzanego ani złego nie wykazało.
Uśmiecham się kiedy dostaję maile, w których czytam, że na pewno bardzo się martwię. Otóż niniejszym chcę te nieścisłości sprostować - jestem spokojna i opanowana. Póki co żyję i chcę żyć - na tym się koncentruję i z tego czerpię radość na co dzień. Oficjalnej i potwierdzonej diagnozy jeszcze nie ma, więc wszystko się może zdarzyć.