Wczoraj wiosna, dzisiaj prawie zima. Strach się bać co będzie jutro (a ponoć zapowiadają śnieg).
Byliśmy na obiedzie u rodziców, a potem w kościele. Potem wsiedliśmy w autobus i dotarliśmy do domu. Już w drodze zapowiedziałam Mężowi, że kategorycznie odmawiam jakiegokolwiek wyjścia na dwór aż do wtorku.
Siedzimy więc w ciepełku. Jemy i pijemy. A za oknem wiatr hula sobie w najlepsze. Choć co święta redukujemy ilość przysmaków na stole i tak okazuje się, że wciąż jest ich za dużo, bo znowu jesteśmy nażarci i napici aż pod korek.