Dzięki wczorajszemu świętu będę mieć czterodniowy tydzień pracy na przedłużoną (bo do dwudziestej drugiej) zmianę. Mąż oczywiście przyjeżdża po mnie, gdyż samotne dojście do przystanku i czekanie na nim o tej porze do przyjemności nie należy. A i potem trzeba przecież jeszcze kawałek przejść, by w końcu znaleźć się w kawalerce.
Za oknem słońce i chyba (?) wreszcie można mówić o prawdziwej wiośnie... Już wczoraj naszła mnie ochota na porządki i co mogłam, zrobiłam - ku ogromnemu zdumieniu Dyrektora Wykonawczego patrzącego na mnie jak na osobę niespełna rozumu.
Wnioski są proste i oczywiste - Głos Rozsądku potrzebuje nowych ubrań - szczególnie pożądane są T-shirty, bluzy, swetry, sportowe buty i klapki po domu. Jego garderoba jest strasznie uboga i w stanie nadającym się niebawem do wyrzucenia. Zakomunikowałam więc zainteresowanemu, że czekają nas zakupy, za którymi żadne z nas nie przepada, ale cóż - samo nie przyjdzie.