Bez wątpienia jestem kolekcjonerką wrażeń, wspomnień i smaków. Bo tego, co przeżyję, zobaczę, doświadczę i zjem nikt mnie przecież nie pozbawi. No chyba że amnezja, ale to już siła wyższa.
Na przykład wczoraj mieliśmy okazję degustować z Mężem prawdziwie włoską pizzę. Była tak pyszna, że chociaż jechałam już na oparach, pochłonęłam połowę, czym wprawiłam w prawdziwe zdumienie Dyrektora Wykonawczego.
Dzisiaj (wreszcie) zjedliśmy na obiad porządną chińszczyznę - kurczak po wietnamsku dla mnie i makaron sojowy z kurczakiem dla Głosu Rozsądku. Wisienką na torcie było duże cappuccino z pianką dla dwojga.
Potem można było spokojnie udać się z Mężem do salonu obuwniczego i mierzyć czarne buty do garnituru. Kilkanaście par później zakup został uwieńczony sukcesem oraz trzydziestoprocentowym rabatem udzielonym przy kasie.