Ubiegły poniedziałek, środa i piątek przedzielone dniami wolnymi dały mi się we znaki i byłam nimi o wiele bardziej zmęczona niż normalnym pięciodniowym tygodniem pracy. Miałam wrażenie (i nie było to tylko moje odczucie), że zamiast odpoczywać, większość postanowiła wykorzystać ten czas na chodzenie do lekarzy i na badania.
Wczoraj rano koleżanka pielęgniarka pobrała ojcu krew. Szału nie ma i nie będzie, ale dobra wiadomość jest taka, że dzięki zwiększonej dawce Euthyroxu TSH z ponad 71 spadło tacie do 31. To i tak o 27 za dużo, ale w jego stanie możemy mówić o sukcesie. Nie zmienia to jednak faktu, że ojciec powoli umiera. Przez dwa miesiące schudł z 72 do 58 kg. Jest słaby, nie ma siły i praktycznie wszystko go męczy.
Każdy lekarz, z którym rozmawiałam, tylko wzdycha. Żaden z nich nie potrafi odpowiedzieć na moje pytanie ile czasu tacie pozostało. Wszyscy mówią jedynie, że jest to kwestia kilku albo maksymalnie kilkunastu miesięcy. Praktycznie w każdej chwili jego serce może się zatrzymać. Praktycznie w każdej chwili ojciec może się udusić.
Wczoraj po południu byliśmy z Mężem u rodziców. Ja przywiozłam im leki przepisane przez panią doktor, a Dyrektor Wykonawczy czuwał, by technik reprezentujący operatora sieci kablowej prawidłowo zainstalował nowy dekoder. Poza tym Głos Rozsądku dostał do zrealizowania zamówienie taty na elektryczną maszynkę do golenia.
W tym samym czasie siedziałyśmy z mamą w drugim pokoju i rozmawiałyśmy o ojcu. Rodzicielka stwierdziła, że dobrze byłoby kupić sobie jakieś czarne ubrania na wszelki wypadek, żeby nie zostawiać tego na ostatnią chwilę. Najpierw obruszyłam się i zganiłam ją za takie gadanie, ale po powrocie do domu doszłam do wniosku, że jednak jest sporo racji w jej słowach.
Dzisiaj nasz trzyosobowy dream team pojechał wreszcie w pełnym składzie do ciucholandu. Tyle ubrań nie wynieśliśmy stamtąd jeszcze nigdy. Osiem rzeczy dla Męża, siedem dla mnie i sześć dla mamy. W tym po dwie czarne bluzki i koszule dla każdego z nas. A jutro wybieram się z Głosem Rozsądku po czarne buty do garnituru - na wszelki wypadek.