Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 1 marca 2012

291. Adoptowane = gorsze


Magda i Rafał są małżeństwem od dwudziestu lat. Żyją na bardzo wysokim poziomie - ogromne mieszkanie, dwa luksusowe samochody, świetne stanowiska w pracy. Nie mają dzieci. Nigdy nie robili żadnych badań, bo tak naprawdę nie chcieli wiedzieć. Zresztą seks nie był ważną sferą ich życia - oboje mają raczej niewielkie potrzeby w tej kwestii. Często fundują sobie zagraniczne wojaże, lubią bywać w dobrych restauracjach i niczego sobie nie odmawiać. Ot, hedoniści XXI wieku.

Barbara i Andrzej są rodzicami Magdy. Oprócz niej mają jeszcze syna, dzięki któremu są dziadkami i bardzo spełniają się w tej roli. Starsi państwo od dawna boleją nad bezdzietnością swojej córki. Nie znają prawdziwych powodów braku potomstwa. Nie pytają o przyczyny. Dla nich to niewygodny temat i ich porażka - tak właśnie odbierają małżeństwo Magdy i Rafała.

Wydawać by się mogło, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby wszyscy byli szczęśliwi - zarówno starzy, jak i młodzi. Adopcja - jedno magiczne słowo, które dałoby szansę - jednym na bycie rodzicami, drugim - na spełnienie się w roli dziadków. A jednak sprawa nie jest wcale prosta, gdy brak chęci z obu stron.

Barbara - emerytowana nauczycielka, pedagog i wychowawca młodzieży uważa, że adoptowane równa się gorsze. Swoją opinię argumentuje tym, że cudze dziecko nie jest krwią z krwi i kością z kości. Nie wiadomo, czy nie wyrośnie z niego przestępca, narkoman, alkoholik, bo przecież nie ma żadnej gwarancji, że biologiczni rodzice takiego dziecka nie pochodzili z marginesu społecznego. Andrzej popiera swoją żonę, gdyż oboje nie chcieliby oddawać swojego sporego majątku w ręce obcego człowieka - wszystko wszak musi pozostać w rodzinie.

Magda - podobnie jak jej matka jest pedagogiem, terapeutą i dyrektorem domu dziecka. Zgadza się z rodzicami w kwestii adopcji. Twierdzi, że geny są o wiele silniejsze niż wychowanie i środowisko. Nie chce ryzykować inwestowania swojego czasu, pieniędzy i uczuć w kogoś, kto okaże się nie zasługiwać na jej dobre serce. Rafałowi jest dobrze tak, jak jest - cisza, spokój, porządek i wolność, którą mocno ograniczyłoby mu dziecko.

W kontekście powyższej sytuacji przychodzą mi na myśl dwa powiedzenia: "pod latarnią jest zawsze najciemniej" oraz "szewc bez butów chodzi". Wydawać by się bowiem mogło, że kto jak kto, ale obie panie z takim, a nie innym zawodem i wykształceniem, pierwsze będą wspierać adopcję, a tak przecież nie jest. Poza tym, ciekawa jestem co Magda - z racji swojego miejsca pracy i pozycji terapeuty - mówi ludziom zdecydowanym na "cudze" dziecko, których spotyka w swoim życiu zawodowym. Czy głośno i otwarcie dzieli się argumentem, że adoptowane oznacza gorsze?