Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

niedziela, 11 marca 2012

307. Żuraw i czapla


Sobota. Mąż poszedł na łyżwy. Zostałam w domu. Wkurzona, zła i rozczarowana. Wyszłam zanim wrócił. Zrobiłam sobie wycieczkę objazdową po mieście (przydaje się bilet miesięczny), poszłam na zupę pieczarkową, spacerowałam, posiedziałam na ławce w parku.

Dyrektor Wykonawczy dzwonił kilkakrotnie, ale ja twardo nie odbierałam. Na SMS-y też nie reagowałam. Kupiłam pieczywo dla siebie i wróciłam do domu. Nic od niego nie chciałam. Sama powiesiłam płaszcz, sama zrobiłam kawę, sama umyłam kubek, sama zjadłam kanapkę. Pobyłam z Mężem, a właściwie obok niego ze dwie godziny i wyszłam ponownie. Ciężko jest być w jednym pokoju, kiedy atmosfera staje się tak gęsta, że można ją nożem kroić.

Zaliczyłam kolejną ławkę na osiedlowym skwerku. Dzwoniłam, ale nie odbierał. Potem on dzwonił, a ja milczałam. Wkurzyłam się i wsiadłam w autobus, pojechałam do centrum handlowego na drugim końcu miasta. Mąż w tym czasie zaczął mnie szukać, ale był tam, gdzie mnie nie było. Nie wpadł na pomysł, że schowam się w galerii.

Tak sobie dzwoniliśmy do siebie, nie odbieraliśmy, aż w końcu zaczęliśmy rozmawiać, a raczej krzyczeć. Dobrze, że oboje byliśmy wtedy na ulicy. W tej swojej złości przeszliśmy niezły kawał drogi - szkoda tylko, że w przeciwnych kierunkach. W końcu umówiliśmy się na przystanku autobusowym.

Zmarnowaliśmy cały dzień na bezsensowne obrażanie się jedno na drugie, przepychanki słowne i czepianie się całkowicie nieistotnych szczegółów. Nie było warto, ale najwidoczniej po coś to było. Mieliśmy wieczorny spacer z siąpiącym deszczykiem w tle. Już pogodzeni - razem, a nie obok siebie.