Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 24 kwietnia 2012

379. Pokonał mnie!


Uwielbiałam je od dziecka. Wtedy nie było, co prawda, takiego ich wyboru, jak dzisiaj, lecz dla mnie nie stanowiło to żadnego problemu. Nie było też tylu miejsc, w których można by je dostać. Nigdy nie przepuściłam okazji, by o nie prosić rodziców. Potem kupowałam je sama.

Pamiętam taki mały sklepik w pobliżu szkoły podstawowej. Biegaliśmy do niego na dużej przerwie. Smak tamtych "Bambino" na patyku w biało-niebiesko-czerwonym papierze był niezapomniany. Potem pojawiły się "Śnieżki" w sreberkach i "Familijne". Te ostatnie były prawdziwą rozpustą - w trzech smakach, w dużym, ale brzydkim tekturowym opakowaniu. Prawdziwym hitem okazały się włoskie z automatu, sprzedawane najpierw w jednym, jedynym miejscu w mieście. Zawsze ustawiała się tam ogromna kolejka.

Kilka lat temu, podczas pobytu na Helu, razem z jeszcze nie Mężem, skosztowaliśmy po raz pierwszy świderków. Pychota! Fakt, że wraz z wiekiem zmieniają mi się smaki, ale moje uczucie do lodów wciąż (w przeciwieństwie do nich samych) nie topnieje. Podczas naszego wrześniowego wyjazdu nad morze, nie mogliśmy nie uradować naszych kubków smakowych zimnym deserem.

Nie ma takiej ilości kulek, czy gałek, jakiej nie byłabym w stanie zjeść. Nigdy nie zdarzyło mi się zostawić loda, używając swojej nieodłącznej i sprawdzonej wymówki: "już nie mogę". Jak się jednak okazuje "na każdego mocnego znajdzie się jeszcze mocniejszy".

Pewnego dnia, na Długim Targu zakupiłam dla siebie dużego świderka. Mąż był bardziej przewidujący, bo zdecydował się na mniejszego. Młody chłopak, który je sprzedawał, niewątpliwie nie pożałował, bo tamtego loda pamiętam do dzisiaj - nie tylko ze względu na zdjęcie, które zrobił mu Mąż, lecz przede wszystkim dlatego, że to był pierwszy lód, który mnie pokonał i któremu nie dałam rady... Oto i on - w całej okazałości - pierwszy z lewej.