Była wczoraj i dzisiaj. Mniej więcej o tej samej porze. Najpierw zaszło słońce. Pojawiły się coraz większe chmury. W oddali słychać było grzmoty. Potem zerwał się wiatr. Zrobiło się ciemno. Zobaczyłam pierwsze błyskawice. Deszcz zaczął dudnić o parapet okna. I grad. Później wszystko ucichło.
Nie przytoczyłam powyższego opisu bez powodu. Czuję się podobnie od kilku dni. Jakbym spodziewała się burzy. Staram się zająć czymś myśli. Ostatnio nawet nieźle mi szło. W nocy jest gorzej. Nad nią nie mam kontroli. Wszystkie lęki wychodzą w snach. Wiem, że martwię się na zapas.
Czekam na wtorkową wizytę u ginekologa. Dni dłużą się niemiłosiernie. Chciałabym być już po. I wiedzieć. Czarne scenariusze produkuję sobie sama we własnej głowie. W sercu mam mieszankę złości, smutku, troski o Męża, ale też ulgi, radości i ciekawości. I mnóstwo pytań.