Kilka lat temu zmarł mój Przyjaciel. Miał trzydzieści parę lat. Zostawił żonę i kilkuletniego syna. Znałam ich dobrze. Wcześniej bywałam u nich w domu. Spokojne, wierne i zgodne małżeństwo. Podczas ostatniej naszej rozmowy telefonicznej opowiadałam Mu o przygotowaniach do ślubu i o jego dacie. Nie doczekał tego wydarzenia. Nie było Go na nim fizycznie, lecz w moim sercu owszem. Jakiś czas przed ceremonią zadzwoniłam do Jego żony z pytaniem czy nie ma nic przeciwko, bym wspomniała o Nim podczas modlitwy wiernych, którą układaliśmy razem z Mężem. Zgodziła się. Była w kościele. Płakała. Ja ledwo się powstrzymywałam, bo również miałam łzy w oczach. Nie tak miało być. Nie bez Niego. A jednak.
Spotkałam ją rok po naszym ślubie. Była pogodna i radosna. Opowiedziała mi, że za tą zmianą kryje się mężczyzna, którego poznała w sieci, na jednym z portali katolickich. Wdowiec, który stracił żonę i został z dwójką dzieci. Zbliżyły ich podobne przeżycia. Była szczęśliwa w nowym związku, ale bała się reakcji otoczenia, więc dość długo utrzymywała tę znajomość w tajemnicy, o dochowanie której poprosiła i mnie. Słowa dotrzymałam.
Wczoraj wieczorem zadzwoniła do mnie z zaproszeniem na ślub. Ucieszyłam się ogromnie, że o mnie pamiętała. Pójdziemy tam razem z Mężem. Nie mogę się już doczekać. Każde z nich z bagażem doświadczeń, z dziećmi, z traumą po śmierci współmałżonka... Odnaleźli się oboje. To, co kiedyś wydawało się być dla nich końcem, stało się teraz początkiem. Przed ołtarzem będą ślubować sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Już w tę sobotę.