Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 4 czerwca 2012

444. Ada to nie wypada


Doszłam już do punktu, w którym czasem (dobrze, że nie zawsze) zastanawiam się, czy wypada mi to, czy tamto. W kontekście wszelakim. Ale po kolei.

Zacznę od branży obuwniczej. Weźmy na warsztat choćby takie trampki, które wprost uwielbiam. Byle nie były sznurowane, tylko z gumkami po bokach. Pierwsze kupiłam w naszej podróży poślubnej (cóż za romantyczna pamiątka) - zielone jak trawa na wiosnę. Wytrzymały prawie dwa sezony. W międzyczasie nabyłam jeszcze czerwone, które mieliście okazję zobaczyć na zdjęciu z muszelkami. Zostały na śmietniku przed kamienicą, w której mieszka Autostopowicz. Kupiłam też białe. Leżą w szafie i czekają na lepsze czasy - wiadomo - nie na każdą pogodę pasują ze względu na niepraktyczność. Tej wiosny dojrzałam czarne i choć nie pałam miłością do tego koloru, wolałam się na nie zdecydować, niż zostać bez nich. W ostatnią sobotę udało mi się wypatrzeć fioletowe jak fiołki. Mąż już ich nie lubi (ma tak samo, jak ja z czarnym), a ja wręcz przeciwnie. No i teraz moje pytanie: czy kobiecie w średnim wieku wypada pomykać w trampkach? Najpierw kupiłam, a potem zaczęłam myśleć, czy ja nie jestem za stara? Nie czuję się staro, no może "starawo". Ale wypada, czy nie?

Albo ciuchy. Dżinsy i T-shirty to coś, co lubię najbardziej. Zobaczyć mnie w spódnicy to rzadkość. Nie żebym krzywe nogi miała (Mąż nawet twierdzi, że są niezłe i "długolaśne"), ale jakoś nie przepadam jak mi się coś między łydkami majta (mini to już zdecydowanie nie wypada w moim wieku). Dekolty lubię, ale może lepiej się okutać jakoś tak przy szyi? Sama nie wiem.

I makijaż. Tu dopiero jest kicha. Zmarszczki wszędzie. Oko zdecydowanie mniejsze, niż kiedyś. Ostatnio nawet zaczęłam wychodzić z domu bez fluidu na twarzy, a czasem i i bez tuszu. Jedynie odrobina sypkiego pudru, żeby nie wyglądać jak bułka z masłem i bezbarwny błyszczyk na usta.

Jakoś nigdy nie lubiłam szarości, burości i ponurości. Czerwony to zdecydowanie mój żywioł. Kocham go bezgranicznie. Nie żeby od stóp do głów, ale chociaż jeden element mieć na sobie. Byle szminką nie był, bo wyglądam koszmarnie.

A co z zachowaniem? Czterdziestolatka zjeżdżająca z lodowej górki na butach, w kucki, pokrzykująca sobie z radości (niektórzy widzieli, to wiedzą o co chodzi i jak to wygląda) albo naśladująca ruchy zasilanego słoneczną baterią kwiatka, stojącego na wystawie w galerii handlowej (Mąż świadkiem). O skakaniu z ostatniego stopnia schodów ruchomych nie wspomnę. O głaskaniu i miauczeniu do wszelkich napotkanych na ulicy kotów tym bardziej, bo przecież nie wypada. W tym wieku? Kto to widział!