Kilka dni temu zadzwoniła do mnie Pierwsza i dalej narzekać i złorzeczyć na swojego faceta - że jest taki, śmaki i owaki i że nic z tego związku nie będzie. Gadała, gadała, gadała, a ja słuchałam. Powiedziała, co miała powiedzieć i zapytała czy się dzisiaj spotkamy. Zgodziłam się.
Poszłam dzisiaj po nią do pracy (tak się umawiałyśmy). Ona patrzy na mnie ze zdziwieniem i pyta, czy byłyśmy umówione. Nieprzytomna jakaś, czy co? Wspominam jej o tamtej rozmowie telefonicznej. Nie pamięta w ogóle, że do mnie dzwoniła. Dopiero jak jej przytoczyłam co mówiła, oprzytomniała.
Na całe szczęście nauczyłam się wreszcie nie brać czyjegoś bagażu i tachać go ze sobą. Poszłyśmy tam, gdzie klimatyzacja, czyli fast food. Frytki, cheeseburger, lód z polewą i shake truskawkowy - wszystko zjadłam i wypiłam. Nigdy więcej takiej "żywności". Ewakuowałyśmy się stamtąd jak tylko zjawiła się tam chmara dzieciaków z wycieczki szkolnej.
Siedziałam i ze zdumienia nie wiedziałam czy mam się śmiać, czy płakać. Za to ona była wesoła. Ręce mi opadły i cała reszta też. I wtedy do mnie dotarło, że jak ktoś sam się pcha nie tylko w jedno wielkie g...., ale w całe szambo, to nie mój problem. Skoro ona tak chce, niech tak będzie. Nic mi do tego. Po co ja się przejmuję?