Kombinacja upału ze stresem jest czymś, co negatywnie wpływa na moją blogową "płodność". Ten pierwszy topi moje połączenia neuronowe, a ten drugi sprawia, że nie za bardzo mogę się skoncentrować na czymś innym, dopóki nie wysuszę źródełka, z którego wypłynął.
W nocy była straszna wichura, deszcz i burza. Wróciłam właśnie ze sklepu, a po drodze widziałam połamane drzewa i gałęzie. I jest faktycznie chłodniej, więc mogę myśleć i funkcjonować jak człowiek, a nie jego imitacja.
Przyczyną moich nerwów jest zmiana planów urlopowych, która dotyczy zarówno miejsca naszego pobytu, jak i jego terminu. Weekend upłynął nam bowiem na przeszukiwaniu sieci oraz namierzeniu kilku ofert. Potem Mąż bawił się w centralę telefoniczną, wykonując około dziesięciu połączeń w ciągu bardzo krótkiego czasu.
Przy okazji nasunęło mi się kilka wniosków na temat solidności funkcjonowania niektórych osób zarabiających na turystach. Jedna oferta była naprawdę świetna - atrakcyjna cena, pięknie zrobiona strona internetowa, ale mój mail z pytaniami odnośnie rezerwacji od piątkowego poranka pozostał bez odpowiedzi. W innym miejscu właścicielka była na plaży i obiecała oddzwonić po powrocie. Na obiecankach się skończyło. Ktoś inny w ogóle nie odbierał - pomimo kilkakrotnych prób.
Za to pani, na którą się ostatecznie zdecydowaliśmy, była bardzo solidną osobą (przynajmniej przez telefon). Nie odbierała, ale za chwilę sama zadzwoniła do Męża i cierpliwie odpowiadała na wszystkie pytania. Poza tym chciała jedynie symboliczną kwotę zaliczki - 50 lub 100 złotych (większość życzyła sobie 20 % z góry). Jestem niedowiarkiem, więc od razu zaczęłam szukać informacji na temat właścicielki w sieci. Znalazłam jej profil na nk i FB, więc chyba dobrze. Ze zdjęcia patrzy całkiem sympatyczna kobieta, a ponadto na rękach trzyma pięknego kota, więc źle nie jest.
W sobotę wieczorem dokonaliśmy zatem przelewu a konto naszego pobytu, a wczoraj kupiłam już bilety na pociąg (na razie w jedną stronę, bo w drugą zaczną sprzedawać dopiero za kilka dni).
Odpadł mi jeden stres, ale pojawił się drugi - związany z zaufaniem do obcej bądź, co bądź osoby oraz jej uczciwością. Najbardziej boję się, że po całym dniu podróży z drugiego końca Polski i dotarciu na miejsce, możemy pocałować klamkę albo spotkamy się z wyższą ceną i beznadziejnymi warunkami. Głos Rozsądku mnie uspokaja, że przecież to jest czyjaś praca i ktoś na tym zarabia, więc nie ma powodu do obaw.
Wiem, że martwię się na zapas. Nad tym właśnie chcę popracować, bo mnie ten lęk spala straszliwie, powoduje koszmary w nocy i nie pozwala na radość z wyjazdu. Bo tak naprawdę cieszę się jak małe dziecko, że znowu zobaczę morze, poczuję jego zapach, usłyszę odgłosy mew i albatrosów.