Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 31 sierpnia 2012

608. Staranowana, bez cytrynki


Cały dzień na nogach. Nie wiem ile kilometrów zrobiliśmy z Mężem, ale sporo. Oczywiście prawie w ostatniej chwili przypomniało mi się, że nie mam jeszcze kilku drobiazgów, no i nie było wyjścia - jak mus, to mus. W drogę. Na piechotę. Na całe szczęście Dyrektor Wykonawczy jest już na urlopie, więc PRAWIE obeszło się bez stresogennych zdarzeń. Nie licząc dwóch.

Naprawdę niewiele brakowało, a zostałabym przejechana samochodem przez kierującą nim panią, która nie zważała wcale na to, że jedzie środkiem chodnika, a na zwróconą jej przez Męża uwagę, zrobiła wielkie oczy ze zdumienia. Pierwszy raz jak żyję widziałam taką sytuację, żeby podjeżdżać pod same drzwi sklepu - bynajmniej nie od strony ulicy. Pani była zdrowa - przynajmniej na ciele, bo z głową na bank musiała mieć coś nie tak.

Druga, w porównaniu do pierwszej, była błahostką. Kupiłam wreszcie cytrynowy T-shirt, którego szukałam od kilkunastu dni. Zapakowany w torebkę foliową, został przeze mnie z niej wyciągnięty po kilku godzinach, bo tyle nie było nas w domu. Na jego przodzie ujrzałam jasnofioletowe zacieki. Sytuację błyskawicznie uratował Mąż, który rzutem na taśmę wybiegł z domu, wsiadł do autobusu i zdołał jeszcze wymienić felerny egzemplarz. Co prawda na beżowy, bo moja cytrynka była niestety ostatnią. "Lepszy wróbel w garści, niż kanarek na dachu" - cieszę się zatem z tego, co mam.