Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 30 sierpnia 2012

607. Z fotela dentystycznego


Jeszcze nigdy nie miałam takiego szczęścia jak dzisiaj. Tu muszę wspomnieć, że pacjenci zapisani na godziny popołudniowe zwykle muszą czekać dłużej na swoją kolej, bo jest czasem spora obsuwa. Tak już bywa jak delikwent siada na fotel i okazuje się, że trzeba wypełnić dodatkowy ubytek, a że mój stomatolog jest osobą bardzo solidną i jak zaczyna, to musi skończyć, więc oczekiwanie przedłuża się do godziny albo nawet półtorej.

Ledwo usiadłam w poczekalni, a dosłownie za chwilę zostałam zaproszona do środka. Tak po prostu. Od razu. Nie dałam rady ukryć zaskoczenia. A potem zajął się mną pan doktor, który szybciutko uporał się z kamieniem, dokonując skalingu i kiretażu otwartego (nie martwcie się jak nie wiecie o co chodzi - też musiałam posiłkować się wujkiem Google - szczególnie w tym drugim przypadku). Ubytków zero, więc uboższa o 200 złotych, ale bogatsza o kilka próbek nowej pasty na moje dolegliwości z kieszonkami, udałam się do drogerii celem zakupienia zaleconego mi płynu do płukania jamy ustnej.

Do tego konkretnego stomatologa trafiłam w 1996 roku i nigdy nie zdradziłam go z żadnym innym. Jestem wierna, zadowolona i - co najważniejsze - żadna wizyta nie kojarzy mi się ze strachem, czy stresem. Wręcz przeciwnie - bardzo lubię do niego chodzić i idę tam z uśmiechem na ustach. Zawsze.