Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 29 sierpnia 2012

606. Zamach


Kiedy spytałam Męża co mamy dziś na obiad, z uśmiechem na ustach odparł "naleśniki z serem", po czym poszedł do sklepu po potrzebne produkty. Wypakował wszystko z siatki, a potem jakoś cicho się zrobiło.

Próbowałam zaglądać do kuchni, bo mój nos wyczuwał coś dziwnego, ale za każdym razem Dyrektor Wykonawczy mnie z niej grzecznie, acz stanowczo wypraszał. Kątem oka dojrzałam jakiś bliżej nieokreślony placek na patelni.

Wreszcie mogłam zasiąść przy stole i skosztować pionierskiego dzieła kulinarnego Męża. On sam nie jadł, tłumacząc, że zrobił to wcześniej. No to dopiero nabrałam podejrzeń, bo przecież zawsze jemy obiad razem.

Nadszedł czas na ocenę organoleptyczną. Słuchowo było zdecydowanie zbyt cicho. Dotykowo bałam się utłuścić. Wzrokowo było grubo, dziurawo i żółto. Smakowo było nijak. Węchowo było znośnie.

Porażka na całej linii - do której po męsku przyznał się Dyrektor Wykonawczy, a ja potwierdziłam, prosząc, by już nigdy nie smażył naleśników albo udał się na korepetycje do swojej teściowej.

Wyszliśmy z domu razem, bo chcieliśmy jeszcze iść na spacer. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ból żołądka, który mnie dopadł kilkaset metrów od domu. Ledwo dojechałam do fryzjerki, z którą byłam umówiona. Uratowała mnie czarną, gorzką herbatą, którą u niej wypiłam.

Tłuszczu zjadłam dziś tyle, że teraz siedzę i wcinam sucharki. Mężowi - o dziwo - nic nie dolega. Zaczynam mieć poważne wątpliwości czy przypadkiem nie byłam królikiem doświadczalnym, albo - co gorsze - może był to sabotaż ze strony Dyrektora Wykonawczego i zamach na moje zdrowie.