Spakowałam już wszystko oprócz ubrania. Metodycznie, z listy, odhaczając punkt po punkcie. Mąż pomagał jak umiał - najczęściej przygotowywał posiłki, bo w ferworze przedwyjazdowym prawie o nich zapomniałam. No i udało się nam nie pokłócić, co jest rzadkością w takich sytuacjach.
Matka, widząc sześć półlitrowych butelek wody mineralnej, jakie kupiliśmy wczoraj na całą podróż, wyraziła swoje zdziwienie, że tyle na pewno nie wypijemy, a poza tym przecież nie będziemy korzystać z toalety w pociągu. W telewizji ponoć widziała jaki tam brud panuje. Gdybyśmy jechali dwie godziny, dałabym radę, ale przy dziesięciu, pomimo najszczerszych chęci, chyba nikt by nie wytrzymał - szczególnie jak się je oraz pije.
Wczoraj z kolei moja rodzicielka sprzedała nam informację, że w gazecie pisali o tym, iż w pociągach są pluskwy, które atakują ludzi. No i teraz się zastanawiam co je odstrasza, bo według niej powinnam albo zrezygnować z wyjazdu, albo czymś zdezynfekować przedział, w którym będę siedzieć.
Wiem, że ona chce dobrze. Mam tego świadomość. Tylko czasem (jak teraz) próbuje wprowadzić chaos, zamęt i panikę. Swoją wiedzę czerpie jak zawsze - z jednej szmatławej gazety na "f" oraz z telewizji. Ostatni raz pociągiem jechała kilkanaście lat temu.